Forum Stajnia Centralna Strona Główna Stajnia Centralna
Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Treningi

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Konie zaadoptowane / Infinitely Perfect
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:30, 17 Lip 2014    Temat postu: Treningi

Miejsce na trenowanie z klaczą

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:31, 17 Lip 2014    Temat postu:

Pierwsze zabawy w Bałtyckiej- zaprzyjaźnianie i prowadzenie
Cel treningu: budowanie zaufania, dalsze przyzwyczajanie do dotyku, udoskonalanie prowadzenia na uwiązie
Czas: 25min
Pogoda: zima 6°C, trochę wietrznie, bez śniegu
Sprzęt: kantarek sznurkowy źrebięcy, lina 3.6m, carrot stick

Przywiozłam młodą do Bałtyckiej Zatoki dwa dni temu, a od tego czasu nic nie ćwiczyłyśmy. Wczoraj wyczyściłam ją tylko i dla zapoznania z terenem oprowadziłam po stajni, pokazałam halę, pastwiska i roundpen, ażeby nam się dzisiaj lepiej pracowało.

Dzisiaj natomiast wzięłyśmy się do pracy. Przyszłam do mojej cudownej podopiecznej ze szczotkami, kantarkiem i liną w rękach. Wyczyściłam ją dokładnie i popieściłam w jej ulubionych miejscach, między uszami i pod pyszczkiem. Pozwoliłam jej obwąchać kantarek, który już dobrze znała, po czym założyłam młodej,i po przypięciu liny wyprowadziłam na roundpen.

Najpierw postanowiłam pobawić się w zaprzyjaźnianie, aby wzmocnić jej zaufanie do mnie. Zwinęłam więc linę i zaczęłam ocierać nią o Perfect. Najpierw dotykałam ją po kłodzie, co nie stanowiło problemu, potem przeszłam wyżej, na szyję, a następnie głowę. Stała grzecznie dopóki nie zakryłam jej liną oczu. Wtedy trochę przestraszona zaczęła się wiercić, więc wróciłam na szyję, aby za chwilę znów dotknąć oczu i pyszczka. Powtórzyłam czynność kilka razy dopóki się całkowicie nie rozluźniła. Dotknęłam jeszcze liną wszystkich nóg. Postanowiłam pójść o krok dalej. Chwyciłam linę mniej więcej w połowie i częścią która nie była przypięta do kantarka młodej zaczęłam potrząsać, machać i kręcić koło niej. Najbardziej zaniepokoiła się, gdy ruszająca się lina była w okolicach zadu i przed oczkami klaczki, ponieważ były to miejsca leżące w jejmartwej strefie. Udało się pokonać jej strach i zastąpić go rozluźnieniem.

Nie zwlekając dłużej przeszłyśmy do ustępowania od dotyku na potylicę, czyli prowadzenia w ręku. Jest to jedno z najważniejszych ćwiczeń dla młodego konia. Przydaje się na co dzień, a także na wystawach. Nie zwlekając dłużej stanęłam na wysokości głowy Perfect. Wtedy młoda podszczypnęła mnie. Nie spodobało mi się to, przygotowałam się więc na kolejne szczypnięcie. Gdy klacz znów spróbowała mój łokieć był już w gotowości i klaczka nadziała się na niego. Zdziwiła się trochę, pewnie wcześniej ludziom podobało się to i nikt jej za to nie karcił. Przemieliła i teraz to ja byłam w szoku, że udało jej się zrozumieć , że tego nie wolno już po pierwszym upomnieniu. Rozluźniłam się i dałam jej przemyśleć dokładnie. Następnie zrobiłam dwa kroki, a klacz tylko jeden. Odwróciłam się przez ramie dalsze od konia i popatrzyłam na zad wrogim spojrzeniem. Nie zrozumiała. Przeszłam do następnej fazy- uniosłam delikatnie carrota do góry, aby po chwili uderzyć nim w ziemie za koniem. Zrozumiała i ustawiła się tak jak stałyśmy przy początku ćwiczenia. Dałam jej chwile pomyśleć, przemielić i spróbowałam znowu. Po kilku powtórzeniach, jednak niewielu, aby jej nie zanudzić chodziła tuż przy mnie uwrażliwiona na najdelikatniejsze pomoce. Czasami tylko próbowała brykać lub mnie wyprzedzać, jak to ona. Używałam już tylko pierwszej fazy czyli miny teściowej i tylko na zakrętach, żeby przyśpieszyła i nie zostawała z tyłu.

Uznałam, że to najlepszy czas na zakończenie sesji. Odprowadziłam Perfect do boksu i po wyczyszczeniu pogłaskałam i podziękowałam za współpracę. Byłam bardzo zadowolona.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:32, 17 Lip 2014    Temat postu:

Dalsze budowanie zaufania i zabawa w łapanie by kklodi.

Cel treningu: budowanie zaufania
Czas: 25min
Pogoda: zima 7°C
Sprzęt: kantarek sznurkowy źrebięcy, lina 3.6m, carrot stick

Weszłam do stajni z moim podstawowym sprzętem: szczotki, lina i kantarek. Wyczyściłam roczniaka szybko, ale dokładnie i pognałyśmy na ujeżdżalnie, na której przygotowana leżała niebieska folia- główny przedmiot naszej dzisiejszej zabawy.
No to zaczynamy. Najpierw podeszłam do klaczy i pogłaskałam ją liną szczególnie zwracając uwagę na miejsce wokół oczu, z którym miałyśmy ostatnio problem. Na szczęście klaczka dokładnie pamiętała i stała rozluźniona. Następnie przeszłam do zaprzyjaźniania z carrotem. Machałam nim na wszystkie strony i mimo, że moja ręka była spięta(bo musiałam nią trzymać i ruszać line) to pozostałą część mnie pokazywała Perfect co ma zrobić. A miała zrobić dokładnie to co ja- rozluźnić się. Zaczęłam wymachiwać stickiem najpierw z jej prawego boku, później zadu, przodu i lewego boku. Najgorzej poszło z zadem, ponieważ myślała, że karze jej ruszyć naprzód, ale nie nagrodziłam tego i machałam dalej, dopóki nie stanęła. Jak już to zrobiła, co chwilę jej zajęło, to przemieliła i tylko raz i to dwoma kroczkami spróbowała się ruszyć ponownie w tym ćwiczeniu.
Przeszłyśmy do głównego punktu czyli ‘przerażającej’ folii. Leżała już na ziemi położona tak, aby jednym bokiem dotykała ściany hali. Poprosiłam młodą o ruch naprzód, na co z radością zareagowała i aby mi to udowodnić strzeliła małego baranka. Zrozumiałam, że potrzebuje się poruszać, więc nie pozostało nam nic innego jak zabawa w łapanie. Odpięłam linę od kantarka i pozwoliłam jej oddalić się ode mnie. Pokłusowała trochę z gracją, a ja odłożyłam linę. Gdy Perfect była na odległości 10m ode mnie, zaczęłam zabawę. Jej celem było, aby do mnie przyszła. Gdy się na mnie patrzyła stałam rozluźniona nie patrząc na nią, natomiast gdy przestawałam ją interesować i odwracała wzrok ode mnie, miną i stickiem wprawiałam ją w ruch. Gdy znów spoglądała na mnie i stała przodem do mnie lub robiła krok w moją stronę, przyjmowałam bierną postawę(j.w). Po kilku minutach udało się i cel został osiągnięty. Pogłaskałam ją, nagrodziłam smakiem i zdecydowałam o końcu treningu.
Odprowadziłam do boksu i wyczyściłam kopytka, a następnie przykryłam kocem, ponieważ derka była za duża. Zrozumiałam dzisiaj ważną rzecz, że nie zawsze wszystko trzeba robić tak jak się założyło. Udział konia powinien wynosić 49% a człowieka 51%, więc jeśli Perfect miała własny pomysł to musiałam jej to umożliwić i mimo, że nie zrealizowałyśmy założonego celu to byłam zadowolona.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:33, 17 Lip 2014    Temat postu:

Zabawa w jeża- ustępowanie zadem i przodem by kklodi
Cel treningu: zabawa w jeża- ustępowanie od nacisku
Czas: 30min
Pogoda: wiosna 12°C
Sprzęt: kantarek sznurkowy źrebięcy, lina 3.6m, carrot stick

Ostatnio ćwiczyłyśmy bardzo dużo nad zaufaniem. Udało się nam zaprzyjaźnić z niebieską folią, którą Perfect pozwala założyć na każdą część swojego ciała. Poznałyśmy też reklamówkę, parasolkę i drągi, a także linę oplatającą pęciny, kłodę i inne części ciała. Myślę, że już teraz mało która rzecz może ją przestraszyć. Czuję, że już mi trochę zaufała.

Postanowiłam dzisiaj przejść do następnej gry- gry w jeża. Wyczyściłam młodą pracując przy okazji nad sygnałami do podawania nóg. Dzięki temu klaczy wystarczy że przygotuję się do czyszczenia tzn. schylę się, a ona wie, że ma podać kopytko. Założyłam kantarek i po przypięciu liny ruszyłyśmy w kierunku roundpenu.

Zrobiłyśmy małą rozgrzewkę, pozwoliłam jej się trochę wyszaleć (ale kontrolowanie) i zaczęłyśmy. Najpierw mini zaprzyjaźnianie, czyli jakieś wymachiwania liną czy stickiem. Następnie powtórzyłyśmy łapanie. Odpięłam linę i wypuściłam młodą, która oddaliła się ode mnie. Po chwili gdy na mnie spojrzała, przybrałam bierną pozycję, a gdy odwróciła wzrok pogoniłam ją i tak w kółko. Początkowo, tak jak poprzednim razem nie zauważa w ogóle, że próbuję coś zrobić i zorientowanie się zajęło jej tylko troszkę mniej czasu niż ostatnio, ale po dostrzeżeniu moich intencji nie minęła minuta jak stała już koło mnie.

Przypięłam więc linę ponownie i postanowiłam przejść do jeża. Podeszłam do jej zadu i z miną teściowej delikatnie dotknęłam jej sierści. Była to pierwsza i najdelikatniejsza faza, na którą poświęciłam 4 sekundy. Kolejne trwały również tyle samo, ale nie doszłyśmy do czwartej, może dlatego, że czasami przy czyszczeniu już próbowałyśmy tę zabawę. Oczywiście najpierw naparła na mój dotyk, ale tylko przez chwilę, później zobaczyłam minę konia myślącego i na koniec mielenie. Scenariusz dość oklepany. Poćwiczyłyśmy na zadzie jeszcze chwilę, aż klaczce wystarczyła pierwsza faza do przestawienia zadu. Oczywiście prosiłam najwyżej o dwa-trzy kroki, aby nie przeciążyć delikatnych stawów Perfect. Następnie popracowałyśmy nad przesuwaniem przodu, a później to samo na drugą stronę. Spróbowałam jeszcze jeża na głowie tzn. moja ręka między jej uszami, lub po prostu nacisk poprzez kantar, kiedy ciągnęłam linę w dół. Tutaj młoda pokazała swój charakterek. Na pierwszą fazę w ogóle nie zwracała uwagi, natomiast w drugiej zadzierała głowę, a w trzeciej i czwartej cofała się. Nie zaskoczyło mnie to i cierpliwie czekałam na najmniejsze oznaki posłuszeństwa, aby ją nagrodzić. Gdy wyjątkowo dobrze zareagowała pozwalałam jej odpocząć lub pokłusować chwilę w zależności na co miała ochotę. Efekty pojawiały się dość powoli, ale i tak byłam bardzo dumna, ponieważ widziałam jakie to dla niej trudne. Gdy opuściła głowę na wysokość ok. 25cm nad ziemią uznałam, że czas zakończyć.

Odprowadziłam moją karą piękność na pastwisko, gdzie stały już inne konie. Widziałam, że niecierpliwie chce dołączyć do stada, więc nie czyszcząc jej otworzyłam bramkę i zdjęłam z niej kantarek sznurkowy pozwalając tym samym pogalopować. Popatrzyłam jeszcze przez chwilę i zrobiło mi się niezwykle miło gdy dostrzegłam, że po przywitaniu się ze stadem zerknęła na mnie przyjacielskim spojrzeniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:34, 17 Lip 2014    Temat postu:

Spacer z ziemi w terenie. Przygotowanie do rajdów i crossów by kklodi
Cel treningu: zabawa, rozluźnienie, wzmacnianie zaufania i przyjaźni
Czas: 2 godziny
Pogoda: wiosna, 15°C
Sprzęt: kanatrek sznurkowy, carrot stick, lina 6.7m

Ostatnimi czasy doskonaliłyśmy zabawę w jeża. Ćwiczyłyśmy ją na różnie sposoby: na zadzie, przodzie, między uszami, na nosie(cofanie). Także z włączaniem innych przedmiotów jak np. drągi. Pracowałyśmy też nad zaufaniem, bo tego nigdy nie za wiele. Robiłyśmy też spacerki, przy czym starałam się, aby młoda zawsze była na odpowiedniej wysokości i trzymała tempo, a ćwiczyłyśmy to również w kłusie. Wszystko wyżej wymienione oczywiście na linie.

Dzisiaj weszłam do stajni nie mogąc się doczekać spotkania z koniem, który według mnie był najpiękniejszy na świecie- z moim cudownym wulkanem. Niosąc już potrzebny sprzęt do pracy naturalnej, podeszłam do boksu Perfect. Boks był pusty, więc poszłam jej szukać na padoku. Znalazłam ją radośnie nakłaniającą inne konie do wspólnej zabawy. Postanowiłam wykorzystać grę w łapanie w praktyce. Jednak wcale nie musiałam tego robić ponieważ młoda sama podeszła do mnie jak tylko mnie zauważyła. Pogłaskałam ją i jeżem między uszami poprosiłam o schylenie głowy, aby łatwiej mi było założyć jej kantarek. Nie było to jej ulubione ćwiczenie, ale udało mi się ją skłonić, aby je wykonała. Założyłam kantarek i po przypięciu liny wyszłyśmy przez bramkę. Zaprowadziłam moją ulubienicę przed jej boks, ponieważ tam zostawiłam wszystkie szczotki i przywiązałam ją. Stała bardzo grzecznie podczas czyszczenia, prosząc tylko o pieszczoty. Nie mogąc się powstrzymać ulegałam jej namowom i tak minęło nam 20 minut.

Postanowiłam dać małej się wyszaleć i pooglądać tereny wokół ośrodka. Miało to też służyć przygotowaniu do rajdów. Wymaszerowałyśmy żywym krokiem ze stajni, dokładnie takim jaki chciał mój mały wulkanek energii. Po drodze pozwalałam jej wszystko powąchać i dokładnie obejrzeć. W czasie marszu wymyślałam jej różne ćwiczenia:

-Położyłam gruby patyk między dwoma drzewami i zachęciłam ją do przejścia pod nim. Jeśli uznawała, że chce się wycofać, bo się boi, wzmacniałam jej pomysł, wycofując ją. Po chwili znów prosiłam o ruch naprzód, w kierunku przeszkody. Jak była zainteresowana przeszkodą i jej pokonaniem, odpuszczałam i pozwalałam pomyśleć nad tym o co proszę. Po pierwszym przejściu pod patykiem dałam jej odpoczynek, podczas którego przemieliła. Po jakimś czasie poprosiłam o powtórzenie ćwiczenia, co wykonała, ale przyspieszając za przeszkodą. Ćwiczyłyśmy jeszcze chwile na dwie strony, a później jeszcze w innym miejscu, aż do chwili rozluźnienia.

-Gdy doszłyśmy na polankę pozwoliłam jej pobiegać i pobrykać na linie. Bardzo się ucieszyła i pokazała co lubi najbardziej- szaleństwo i zabawę w ruchu. Gdy zauważyła jakąś gałąź leżącą na ziemi z radością ją przeskakiwała, więc pomyślałam, że skoro ma ochotę poskakać to trzeba jej pozwolić. Podbiegłyśmy do zwalonego drzewa o średnicy ok. 30cm i ruchem ręki zachęciłam moją towarzyszkę do skoku. Nie przeskoczyła jednak, zawahała się w ostatniej chwili, tak, że nos miała już poza przeszkodą. Pozwoliłam obwąchać przeszkodę i wyciągnęłam rękę w drugą stronę sygnalizując tym samym zmianę kierunku. Nie zrozumiała od razu, więc wyciągnęłam lewą rękę z bacikiem i po podniesieniu go uderzyłam nim ziemię tuż przed nosem klaczy. Udało się, teraz kłusowała w prawo. Po obiegnięciu mnie naokoło znów napotkała przeszkodę, którą już tym razem radośnie przeskoczyła. Przywołałam ją do siebie dość niezgrabnie, ponieważ tego jeszcze nie ćwiczyłyśmy i pochwaliłam. Zauważyłam, że chce spróbować jeszcze raz, więc po nakierowaniu ją tym razem w lewo umożliwiłam jej to. Pokonała zwalone drzewo wyjątkowo zgrabnie jak na tak młody wiek.

-Poszłyśmy dalej po drodze napotykając różne trudności, jak zbocza, nierówny teren czy strumyczek, przez który młoda bała się przejść. Początkowo przeskakiwała go, ale udało się poskromić jej temperament i spowodować, aby pokonała go spokojnym stępem.

-Następnie pozwoliłam odpocząć, spędzając z nią tzw. undemanding time, czyli po prostu chwile nic nierobienia. Spędziłyśmy tak ponad 20 minut, ja leżąc na trawie lub siedząc na kamyku, a moja ślicznotka skubiąc to zielone wyrastające z ziemi. Czasami podchodziła do mnie i wpychała swoje chrapki do moich dłoni. Pomyślałam wtedy, że mam wielkie szczęście, że ją mam i nie wiem co bym bez niej zrobiła.

-Posiedziałabym tak jeszcze dłużej, ale musiałam wrócić do domu. Spokojnym stępikiem, na który młoda się zgodziła, prawdopodobnie dlatego, że trochę się zmęczyła, pomaszerowałyśmy w kierunku stajni. Przywiązałam ją i wyczyściła kopytka i całą resztę. Następnie przykryłam derką, do której w końcu dorosła. Zabrałam swoje rzeczy, posprzątałam brud, który wypadł spod kopytek Perfect i zadowolona pojechałam do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:35, 17 Lip 2014    Temat postu:

Okrążanie, ustępowanie od sugestii, jo-jo by kklodi
Cel treningu: zabawa w okrążanie, ustępowanie od sugestii, jo-jo
Czas: 1 godzina
Pogoda: wiosna, 15°C
Sprzęt: kanatrek sznurkowy, carrot stick, lina 3.6m

Mała potrzebuje coraz więcej ruchu, więc uznałam, że czas na grę w okrążanie. Wprawdzie wykonywałyśmy ją ostatnio w terenie, ale było to dość mizerne. Do zmiany kierunku potrzebna jest znajomość gry w prowadzenie, więc zrobimy ją, ale tylko tyle ile wymagane jest w zabawie, która dzisiaj będzie naszym głównym tematem zajęć.

Weszłam do stajni miło wspominając nasz ostatni spacerek, a wziąwszy szczotki i sprzęt do dzisiejszej pracy, podeszłam do boksu klaczy. Perfect, gdy tylko mnie zobaczyła od razu podeszła do drzwi boksu. Wtedy wyciągnęłam rękę , czekając na to, aż ona dotknie mnie pierwsza. Mała radośnie wsunęła pyszczek w moją dłoń. Pogłaskałam ją. Weszłam do boksu i wyczyściłam kobyłkę, przy okazji nieznacznie ją rozciągając. Na początku troszkę była spięta, ale czekała cierpliwie, aż skończę.

Wyprowadziłam moją podopieczną na zadaszoną halę i zaprosiłam do stępa. Tym razem ja wybrałam tępo, a było ono dla klaczy za wolne i ciężko było się jej dopasować. Stopniowo przyspieszyłyśmy i w kłusie robiłyśmy wolty, zmiany kierunków i zatrzymania. Zdyszana stwierdziłam, że już wystarczy. Ustawiłam mój wulkanek przodem do mnie i rozluźniłam się. Następnie, po odpoczynku, podniosłam moją energię i z miną teściowej podniosłam palec skierowany w stronę konia. Nic. Delikatnie potrząsnęłam liną. Popatrzyła na mnie pytającym spojrzeniem i odrobinę podniosła głowę ku górze. Czyli idziemy dalej- potrząsnęła mocniej. Jest, co prawda tylko kroczek i uniesiona głowa, ale jest. Dałam jej przemielić i rozpoczęłam fazy do jo-jo od początku. Po kilku próbach i pochwałach udało mi się skłonić klacz do cofnięcia się naraz o cztery kroki. Pochwałą był odpoczynek i rozluźnienie. Przyszedł czas na przywołanie, ale z tym nie było problemu, ponieważ jak tylko zdejmowałam z niej presję przy cofaniu od razu robiła krok w moją stronę i musiałam ją powstrzymywać machaniem liną. Schyliłam się odrobinę i z przyjacielską miną zaczęłam głaskać linę i klacz była już przy mnie. Pogłaskałam ją carrotem.

Najwyższy czas na ustępowanie zadem od sugestii. Wulkan stał przodem do mnie, a ja wychyliłam się, groźnie patrząc na zad. Nic, więc zaczęłam maszerować po półkolu w kierunku tego kochanego zadeczka. Następnie poruszyłam bacikiem, później trochę mocniej, tak, że bacik delikatnie musnął konia. Rozluźniłam się, ponieważ Perfect ustąpiła. Powtórzyłam kilkukrotnie, dopóki nie zaczęła reagować na wzrok. Spróbowałam to samo, tylko, że z drugiej strony. Tu było już odrobinę oporniej, ale również na koniec naszego ćwiczenia klacz wykonywała polecenia od presji mojej groźnej miny. Zadowolona dałam młodej smaka.

Teraz był czas na połączenie elementów, które ćwiczyłyśmy. Najpierw poprosiłam o jo-jo, a gdy już ociągając się, cofnęła się, tak, że musiałam trzymać linę na samym końcu, poprosiłam o stęp w prawo. Wyciągnęłam prawą rękę, pokazując nią kierunek, a gdy to nie zadziałało, podniosłam lewą z carrotem. Oczywiście zamiast stępu dostałam kłus, ale postanowiłam, że póki co nie będę zwracać uwagi na tempo. Klacz radośnie obiegła mnie dwukrotnie z pokazem swojej radości, czyli bryknięciem. Uznałam, że czas na zatrzymanie przez odangażowanie zadu. Popatrzyłam na zad, a gdy to nie pomogło, poszłam w jego kierunku. Nic. Pociągnęłam więc za linę w kierunku przeciwnym do kierunku biegu klaczy. Jest, zatrzymanie przodem do mnie. Było ciężko, ale udało się. Już nie miałam siły na więcej zabaw, więc spróbowałam tylko to samo w drugim kierunku, co wyszło dość podobnie do poprzedniego. Jo-jo’em przyciągnęłam konia do siebie, co nie sprawiło mi kłopotu i obfitymi pieszczotami podziękowałam za wysiłek. Zaprowadziłam klacz do boksu, wyczyściłam i założyłam turkusowy kantar, ponieważ niedługo stajenny miał wypuszczać konie na pastwisko. Dałam jeszcze smaka na pożegnanie i ucałowawszy moje cudo w chrapki poszłam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:38, 17 Lip 2014    Temat postu:

Ósemki z ziemi by kklodi
Cel treningu: wykonywanie ósemek między pachołkami
Czas: 1 godzina
Pogoda: wiosna, 20°C
Sprzęt: kanatrek sznurkowy, carrot stick, lina 6.7m

Weszłam do stajni z bananem na twarzy i ruszyłam w kierunku boksu Perfect. Klacz wyglądała przez okno, ale gdy tylko mnie zobaczyła odwróciła się, żeby mnie przywitać. Pogłaskałam konia delikatnie i poszłam po szczotki i potrzebny sprzęt. Następnie weszłam do boksu z kantarkiem sznurkowym. Poprosiłam o opuszczenie głowy jeżem między uszami, co zostało wykonane bezbłędnie. Założyłam kantarek i przypiąwszy linę wyprowadziłam Infinitely przed boks. Puściłam linę swobodnie na ziemię, ponieważ klacz wiedziała, że to oznacza, że ma stać w miejscu. Wyczyściłam ją dokładnie i ruszyłyśmy na ujeżdżalnie.

Zaczęłam jak zawsze od zabaw, która klacz już zna, żeby sprawdzić ‘jakiego konia mam dziś na linie’. Najpierw zaprzyjaźnianie, ale urozmaicimy je dziś o coś czego Perfect nie zna. O niebieskie straszydło- beczkę. Chwilę machania linką, carrotem i chwila pieszczenia. Następnie sprawdziłam rozluźnienie mięśnia koło nasady ogona. Wszystko szło świetnie, ale to już znała.

Puściłam linę, zostawiając tym samym konia samego na środku hali i poszłam ustawić beczkę. Postawiłam ją pionowo zostawiając dwa i pół metra między nią, a ścianą. Wróciłam po konia, który znudzony obwąchiwał ziemię. Stanęłam przodem do klaczy i poprosiłam o cofnięcie. Była to dla niej stosunkowo nowa gra, więc wyszło średnio, mozolnie i z zadzieraną głową. Przywołałam ją więc i poprosiłam jeszcze raz o to samo. Znacznie zwinniej i płynniej, nawet głowa była na odpowiedniej wysokości. –To szokujące, jak potrafisz się szybko uczyć, kiedy czegoś nie lubisz- mruknęłam do Perfect. Dałam jej przemielić i pomyśleć i wróciłam do ćwiczenia. Poprosiłam o stępa naokoło mnie- o okrążanie. Dość ospale próbowała do mnie podejść, więc musiałam ją trzy razy upomnieć presją w kierunku łopatki. Presja na zad, ręka z liną w górze i klacz błyskawicznie zmieniła kierunek, krzyżując nogi, tak jak powinna. Trochę ją tym rozbudziłam, nieomal dostałabym kłus. Klacz dreptała w lewo trochę ożywiona. Znów zmieniłam kierunek, doangażowując jej zad i poprosiłam o kłus podniesieniem ręki wyżej, niż poprzednio. –Uwielbiam Twoją elektryczność- szepnęłam, ponieważ klacz prawie zagalopowała od tak niewielkiej presji. Przekłusowałam ją odrobinę ze zmianami kierunków, woltami i innymi urozmaiceniami. Przyszedł czas na beczkę. Rozluźniona podeszłam w jej kierunku, skłaniając tym samym, żeby Perfect do niej pokłusowała. Początkowo w ogóle jej nie zauważyła, jednak gdy podbiegła na odległość metra nagle coś dostrzegła i trochę spięta stanęła. Delikatnie nakazałam stęp, uzyskując dwa kroczki naprzód i zaciekawiony nos. Obwąchała i głośno parsknęła. Dotknęła beczkę kopytkiem, a usłyszawszy dźwięk jaki beczka wydała, spięła się i cofnęła o krok. W tym czasie poprosiłam ją o cofanie, machaniem liny. Chwila przerwy, pogłaskałam Infinitely dla rozluźnienia i oddaliwszy się poprosiłam o ruch w kierunku beczki. Strach chyba ustąpił, więc poprosiłam ją o przejście między beczką i ścianą. A dzięki temu, że poznała straszny, niebieski przedmiot, a wcześniej wyeliminowałyśmy klaustrofobię wykonała polecenie z lekkim tylko zawachaniem. Klacz przeszła naokoło mnie, by następnie znów zmierzyć się ze swoim lękiem. Perfect wykazał się rozluźnieniem, więc po wykonaniu ćwiczenia w kłusie, rozpoczęłyśmy próby na drugą stronę.

Teraz czas na cel naszej dzisiejszej sesji- ósemki. Położyła dwie beczki w odległości pięciu metrów i wróciłam do mojego obwąchiwacza ziemi. Zaczęłyśmy od jojo w tył, a gdy klacz była w odpowiedniej odległości ode mnie poprosiłam o okrążanie beczek. Po drugim kółku, gdy Infinitely mijała drugą beczkę, bardzo delikatnie spojrzałam na zad.

Wtedy klacz spojrzała w moim kierunku zastanawiając się o co mi chodzi. Zaczęłam więc, głaskać linę i postawą zapraszałam klacz do siebie. Niepewna czy o to mi chodziło, pomaszerowała w moim kierunku.

Po kilku krokach, wyciągnęłam rękę w lewą stronę, zachęcającym ją tym samym do zmiany kierunku. W efekcie klacz okrążyła jedną z beczek, ale to jeszcze nie była ósemka. Teraz presja na łopatkę, żeby Perfect oddaliła się i obeszła drugą.

Znów presja na zadek i przywołanie. Tym razem już jej nie odsyłałam.

Postanowiłam nagrodzić, ponieważ nie chciałam, żeby „lepsze było wrogiem dobrego”. Wygłaskałam ją dokładnie. Byłam trochę zdziwiona jej zachowaniem, ponieważ przy tym ćwiczeniu zachowała się dość lewopółkulowo. Byłam bardzo zadowolona. Powtórzyłyśmy ćwiczenie jeszcze raz, na drugą stronę i zdecydowałam o nagrodzie, czyli szaleństwie. Może nie była to ósemka idealna, ani nawet skończona, ale jak to się mówi "małymi kroczkami do celu".

Złapałam prawie na końcu liny 6.7m i pobiegłam przed siebie. Klacz od razu się ożywiła i pobiegła za mną po drodze strzelając baranka. Na hali stała mała 50cm przeszkoda, której ktoś nie sprzątnął, więc nakierowałam młodą na nią. Przeskoczyła z radością i olbrzymim zapasem. Nagle zmieniłam kierunek, a klacz z głową prawie przy klatce i uszami skierowanymi w moim kierunku, wesołym podskokiem zmieniła kierunek i pobiegła za mną prawie cwałem. Biegałyśmy tak jeszcze chwile, ale niestety ja koniem nie byłam i nie miałam tyle siły co moja podopieczna, więc pod koniec ja stałam i tylko ona biegała. -Wyszalej się, bo jutro czeka nas ciężka praca, pierwszy raz założymy siodło- powiedziałam z uśmiechem.

Gdy skończyły się szaleństwa odprowadziłam Perfect na myjkę i schodziłam nogi, ponieważ troszkę się zmęczyła. Odprowadziłam do boksu i poprosiłam klacz, żeby odwróciła głowę w moim kierunku i dopiero wtedy ściągnęłam jej kantarek.

Podsumowanie: Dobrze się dziś bawiłyśmy i myślę, że następnym razem spróbujemy starych, dobrze nam już znanych zabaw z ziemi, ale tym razem z siodłem na grzbiecie. Infinitely ma już w końcu 3 lata, najwyższy czas na to Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:39, 17 Lip 2014    Temat postu:

Pierwsze siodłanie by kklodi

Cel treningu: zaznajomienie z siodłem
Czas: 1godz 25min
Pogoda: wiosna, 14°C
Sprzęt: kanatrek sznurkowy, lina 3.6m, czaprak, siodło, popręg

Przyszłam do stajni bardzo radosna, ale jednocześnie niespokojna, bo zaplanowałam na dzisiaj pierwsze siodłanie i nie wiedziałam jak nam to wyjdzie.

Siodło czekało już na ujeżdżalni, więc poszłam po Infi. Wyczyściłam porządnie przy okazji mocniej naciskając w miejscu, gdzie będzie leżał popręg. Klacz nie wykazała żadnej reakcji, ale w końcu ćwiczyłyśmy to już wiele razy, więc nic dziwnego. Założyłam jej kantarek sznurkowy, dopięłam linę i zaprowadziłam na halę.

Siodło wszechstronne leżało na środku. Klacz dostrzegła je od razu i zaciekawiona chciała podejść, więc ją zachęciłam. Podeszłyśmy, tak blisko, że Perfect obwąchała je wyciągając szyję tak mocno jak tylko mogła. Pomyślałam, że pewnie za chwilę odskoczy przestraszona, ale ona jednak po prostu znudziła się przedmiotem i wepchnęła łeb w moje ręce. Pogłaskałam mojego potworka i wzięłam siodło. Klacz patrzyła na mnie pytającym wzrokiem, zastanawiała się co powinna teraz zrobić i po co mi ten przedmiot. Puściłam linę, żeby mi nie przeszkadzała i przechadzałam się z siodłem naokoło konia, co jakiś czas dotykając jej nim lub pozwalając przyjrzeć się i powąchać. Klacz była niezwykle spokojna i rozluźniona, czyli jednak ćwiczenia naturalsowe się przydały-pomyślałam. Odłożyłam siodło i nacisnęłam na grzbiet klaczy dłońmi, a następnie otuliłam jej miejsce gdzie za chwilę położę siodło. Zero reakcji, uszy skierowane w tył-rozluźnione. Poszłam po żółty czaprak, który leżał przygotowany w rogu hali i sprawdziłam jak klacz na niego reaguje. Wszystko było w porządku, więc trzymając za koniec liny, zaczęłam wymachiwać przedmiotem, żeby się upewnić, że jest z nim całkowicie zaznajomiona. Gdy go zbliżyłam trochę się odsunęła, ale wymachiwałam dalej, aż przestało jej to przeszkadzać z każdej strony, jak również nad nią i pod nią. Następnie dotknęłam grzbietu i zręcznym ruchem położyłam czaprak, na co klacz zaciekawiona postawiła uszy do przodu. Pogłaskałam ją po szyi i poprosiłam o okrążenie mnie w prawo. Odangażowałam zad i wyciągnęłam lewą rękę z liną wskazują zmianę kierunku. Wszystko wskazywało na to, że klacz jest w pełni rozluźniona. Znów odangażowałam zad i przywołałam klacz do siebie. Pogłaskałam i poszłam po siodło.

Ponownie sprawdziłam, czy się go nie boi i przełożyłam jej przez grzbiet, wciąż je trzymając, aby nie obciążać Infi tak gwałtownie. Była trochę zdziwiona, przekręciła głowę, aby móc lepiej zobaczyć co to jest i dlaczego leży na jej grzbiecie. Trochę się odsunęła, a ja wraz z nią. Przeszłą cztery kroki, ale zorientowała się, że to bezcelowe i stanęła. Delikatnie puściłam siodło, klacz przesunęła się dwa kroki z uszkami do przodu. Pogłaskałam ją, przytuliłam, rozmasowałam mięsień koło ogona, z którego można się wiele dowiedzieć o spięciu konia. Pomasowałam jeszcze chwilę szyję metodą T-touch i dziąsła. Puściłam linę i poszłam po popręg, a klacz zamiast stać i czekać pomaszerowała za mną. Widocznie nie czuła się do końca pewnie i chciała być blisko kogoś komu ufa. Oczywiście gdy zrobiła pierwszy krok trochę się zdziwiła czując coś na grzbiecie i cofnęła się, ale dzielnie próbowała zrobić następny i następny. Natural daje niezwykłe możliwości-powiedziałam do Perfect i przytuliłam ją. Pokazałam jej popręg, że można nim ruszać i że sprzączki wydają dziwne odgłosy. Była zaciekawiona, ale po dotykaniu klaczy przedmiotem w końcu znudził jej się i postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Ruszałam nim również pod brzuszkiem klaczki. Wreszcie przypięłam jeden koniec popręgu do siodła, pewna głowa odwróciła się by powąchać co tak wisi z lewej strony jej boku. Przeszłam na drugą stronę i sięgnęłam po popręg. Delikatnie dotknęłam nim brzuszka niewzruszonej klaczy. Pociągnęłam wyżej tak, że koniec dotykał już przystuł. Zapięłam tak, żeby było luźno, ale żeby Infi czuła, że popręg dotyka jej brzucha. Poprosiłam o ruch, spacerowałyśmy z siodłem naokoło ujeżdżalni, robiąc wolty i zmieniając kierunki. Wszystko to wydawało się nie robić żadnego wrażenia na klaczy. Zatrzymałam ją więc i spróbowałam poprawić siodło, tzn. przesunąć je bardziej do przodu, ponieważ trochę się zsunęło. Klacz na moment groźnie przesunęła uszy w tył, ale od razu się poprawiła i z miną która mówiła przepraszam popatrzyła się w moim kierunku. Dopięłam popręg mocniej, ale nie do końca. Klacz nie była zadowolona, ale pospacerowałyśmy tak przez chwilę i wszystko co do tej pory położyłam na jej grzbiecie nie miało dla niej już znaczenia. Poprosiłam o okrążanie kłusem w prawo i otrzymałam dziwny niestabilny kłus, raz szybciej, raz wolniej. Nie minęła minuta jak klacz ustabilizowała chód. Pokłusowała jeszcze chwilę i zaprosiłam ją do siebie, żeby pochwalić. Powtórzyłyśmy ćwiczenie tym razem w lewo. Ustawiłam drążki, żeby jeszcze przez nie przeszła czy przekłusowała i w końcu poprosiłam o galop. Nie był tak żywiołowy jak zwykle, dopiero po chwili zaczęła szaleć. W pewnej chwili dociągnęłam popręg do końca ku niezadowolonym uszom karej, co jednak nie trwało długo. Pobawiłyśmy się jeszcze chwilę wykonując cofania zmiany kierunku, chodów i różne inne ćwiczenia.

Byłam bardzo zadowolona z mojej czterokopytnej, nasze poprzednie ćwiczenia nie poszły na marne, klacz już w ogóle nie zwracała uwagi na siodło i bawiłyśmy się jak zwykle. Byłam z niej niezwykle dumna, zaprowadziłam więc do stajni, gdzie bez problemu zdjęłam siodło i poszłyśmy na rozprężeni owy spacerek do lasu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:42, 17 Lip 2014    Temat postu:

Skoki by Dirnu - mini LL
James już pewniej czuł się w zajeżdżaniu koni, pracy przy młodzikach... Więc podejmował się takiej pracy poza wizytami u Violent Storma w Stajni Centralnej.
Infinitely Perfect miał w tej samej stajni co swoją klacz, więc zaglądał do niej codziennie, żeby poskakała z półgodziny luzem, z kłusa i galopu - było to swego rodzaju przygotowanie do skoków pod siodłem. Dziś James uznał, że już czas, żeby poskakała pod jeźdźcem. Ruszył do stajni pewnym krokiem, zgarnął z szatni toczek. Wziął sprzęt karej i ułożył go na ławeczce przy myjce. Zagwizdał cicho, zwracając na siebie uwagę większości koni w stajni. Jego siwka już wyciągnęła łeb w jego stronę, oczekując przysmaku i ruszenia się ze stajni... A tu James idzie do innej, karej klaczy. Mężczyzna założył Perfect kantar, podpiął uwiąz i otworzył przed nią drzwiczki boksu. Poprowadził klacz na myjkę, gdzie zajął się porządnym jej wyczyszczeniem, potem siodłaniem. Kara kręciła się straszliwie, rozglądała wokół. Widać było kipiącą w niej energię... Mężczyzna poprowadził ją na halę, gdzie - jak zawsze - ustawił już wcześniej niskie przeszkody.
Wspiął się w siodło, oczywiście zaczynając trening od rozgrzewki. Dał klaczy sygnał do stępa. W tym tempie zaczął od wolty, potem przejście do koła, kilka wężyków. Chwila prostej i sygnały do kłusa. Kara chętnie przyspieszyła, parskając cicho. Znowu wolta, koło, ósemeczka i jeden dość mocno splątany wężyk. Czuł, że klacz już się dość dobrze rozciągnęła, bo rozgrzewka szła jej coraz sprawniej... Pozwolił jej zagalopować, by w tym tempie okrążyć tor jeszcze przed startem i zaplanować przejazd. Kara nie barankowała, biegła żwawo, ale raczej dość spokojnie. Na razie. Mężczyzna odchylił się lekko do tyłu, ściągając wodze. Najechali jeszcze na ustawioną wcześniej linię drągów. Przekłusował je z Infi z różnych konfiguracji, stron.
Dopiero po tym James nakierował ją lekko na prawo, żeby wyprostować najazd na pierwszą przeszkodę - stacjonatę 30cm. Klacz posłusznie wykręciła, skupiając się na przeszkodzie. Cofnęła na chwilę uszy, sprawdzając czy nadal jest w siodle. Przecież dotąd skakała bez jeźdźca... W aktywnym, pewnym kłusie najechali na przeszkodę - stacjonatę 40cm. Mężczyzna pozwolił jej wybrać moment wybicia, jeśli sama odpowiednio wybada przeszkodę i wybicie, to po udanym skoku zyska więcej pewności w tej dyscyplinie i już zacznie zbierać skokowe doświadczenie... Kara wybiła się pewnie, ale dość lekko. Przeleciała nad przeszkodą, zostawiając pod sobą spory luz, wylądowała nieco twardawo, dość szybko wracając do równego kłusa. Nieco wyrywała do szybszego tempa, ale James skutecznie ją powstrzymywał przed przyspieszeniem, skrupulatnie trzymając ją w kłusie. Pokonali mocny zakręt w prawo, cztery foule za nim stała kolejna przeszkoda - kopertówka 45cm. Klacz nabrała nieco techniki, podczas skoków luzem, toteż wybicie było dość dobrze, zbaskilowała, choć z pewnym opóźnieniem... Na szczęście skakała z dość sporym luzem, więc nie puknęła poprzeczki. Wylądowała teraz nieco lżej. Zakręcili po szerokim, zaokrąglonym łuku, kierując się na drugą linię przeszkód, ustawioną równolegle do tej pierwszej. Przed nimi stacjonata 50cm. Nie nadwyrężał jej specjalnie wysokością przeszkód, bo miało to być głównie przyzwyczajenie do skakania pod jeźdźcem. Po mocnym zakręcie klacz na sekundę straciła rytm. Odzyskała go dość szybko, powracając do równowagi. Wybiła się około metra przed przeszkodą. Można było ten skok uznać za najlepszy dziś pod względem technicznym - świetnie zbaskilowała, wybicie mocne, czuć równowagę, harmonię w całym skoku... Za przeszkodą mieli zaledwie kilka metrów, na których Infi znów zaczęła przyspieszać do galopu. Mężczyzna zwolnił ją stanowczo, choć delikatnie. Pozwolił jej wybrać samej moment wyskoku... I chyba źle postąpił, bo poprzeczka z 60cm stacjonaty puknęła o ziemię, bo klacz wybiła się zbyt blisko przeszkody. James westchnął cicho i zjechał z toru. Zaprzyjaźniona dziewczyna - Dominika - z powrotem zawiesiła poprzeczkę. James w tym czasie wrócił do okrążania toru, trzymając karą w aktywnym kłusie i nie pozwalając jej na zmianę tempa. Na ostatnim okrążeniu dał jej pomoce do galopu, zluzował lekko wodze. Klacz zareagowała natychmiast, wyciągając krok i wchodząc w równy, pewny galop. James poklepał delikatnie jej szyję. Skierował klacz z powrotem na tor. Pierwsza stacjonata - 30 cm. Infi właściwie przestała zwracać szczególną uwagę na to, że ma kogoś w siodle. Nie ignorowała jego obecności, ale okazywała po prostu spokój, pewne przyzwyczajenie. Wybiła się mocno, zbaskilowała z leciuteńkim opóźnieniem - będzie trzeba to kiedyś przećwiczyć - i wylądowała. Bez puknięcia chociażby. Za przeszkodą udało im się ładnie zaokrąglić zakręt w prawo i załatwić sobie dość dobry najazd na przeszkodę. Infi poradziła sobie z nią dość dobrze, tym razem baskilując naprawdę dobrze i na czas. Ładnie wyciągnęła szyję i wylądowała pewnie, acz lekko. Tym razem zamiast wejść znowu na łuk prowadzący na drugą linię przeszkód James skierował ją poza tor. Okrążył raz przeszkody, by tym razem najechać na nie z innej strony. Skręcił Infi pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w lewo, by najechać na stacjonatę 60cm. Miała dużo miejsca na nabranie tempa, wybranie miejsca wyskoku (choć tym klacz na razie się pewnie nie przejmowała). Kara skupiła się na przeszkodzie. Dało się to z łatwością zauważyć. Chyba wyczuła, że na tym treningu to dla niej wyzwanie... Jak już przyzwyczai się całkiem do skakania pod jeźdźcem to będzie pewnie dla niej nic. Mieli przed sobą porządne sześć fouli. Kara chciała trochę przyspieszyć, jakby instynktownie wykorzystując wolne miejsce do nadrabiania czasu, zwiększania tempa. Mężczyzna pozwolił jej tylko trochę wydłużyć krok - nie chciał w niej wytępić tego zachowania, ale wiedział też, że może nie zwolnić do dobrego tempa przed przeszkodą i wolał nie ryzykować. Jeszcze by się klacz do skoków zraziła, a miała spory potencjał. Foule przed przeszkodą wróciła za jego prośbą do poprzedniego rytmu galopu. James dał jej w odpowiednim momencie sygnał do wybicia. Nie do końca wiedziała jeszcze co ta pomoc oznacza... Mimo to skoczyła. Wybicie miała mocne, w locie dobrze wyciągnęła szyję, zbaskilowała dość szybko. Wylądowała z pewną gracją, już galopując na kolejną przeszkodę. Miała pod sobą niewiele luzu, ale to nic, skoro skoczyła dość dobrze technicznie. Mężczyzna uśmiechnął się i delikatnie pogładził bok jej szyi.
-Dobrze. - rzekł ciepło.
Była to pochwała za odpowiednie zareagowanie na pomoce do wybicia. Przed nimi już kolejna przeszkoda! Klacz szła równo, tym razem nie próbując przyspieszać. Stacjonata 50cm... Kara wybiła się trochę za lekko, puknęła lekko poprzeczkę. W locie dość dobrze zbaskilowała, choć nie wyciągnęła jakoś specjalnie szyi i technicznie się nie wykazała. Wylądowała pewnie, parsknęła krótko. Treningu porażką się nie kończy... Więc James ruszył z nią galopem na pierwszego krzyżaka, którego pokonała znowu ze sporym zapasem, tym razem prezentując już należycie swoją technikę skoku.
Mężczyzna zwolnił ją do kłusa, w tym tempie zrobił okrążenie wokół toru, potem jeszcze jedne pomoce do zwolnienia... Poluzował jej trochę popręg, pilnując, by nie zrobić tego za mocno... W końcu nie chce, żeby się z nim siodło przekręciło. W stępie prowadził klacz między przeszkodami, unikając już raczej wygibasów i bardziej rozciągających manewrów. Gdy poczuł, że oddech klaczy już się uspokoił, zatrzymał ją.
Zeskoczył na ziemię, odprowadził karą do stajni. Wyczyścił ją porządnie, wytarł, schłodził nogi i odstawił do boksu. W żłobie zostawił jej ćwiartkę jabłka, pogłaskał ją jeszcze trochę w ramach nagrodę za dobry trening i ruszył pomóc Dominice w sprzątaniu przeszkód.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:42, 17 Lip 2014    Temat postu:

Skoki - mini LL
Po dość długiej przerwie od treningów, w końcu udało mi się wpaść do Bałtyckiej Zatoki i poskakać z Infinitely Perfect. Kiedy weszłam do stajni, od razu zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu mojego dzisiejszego wierzchowca. Klacz zaczepiała właśnie swojego sąsiada, który nie wydawał się z tego faktu zadowolony. Od razu podeszłam do niej i starałam się odwrócić jej uwagę od konia, którego cierpliwość najwyraźniej zaczynała się kończyć. Głaskałam ją przez chwilę po czym udałam się do siodlarni. Zabrawszy stamtąd jej sprzęt oraz zestaw do pielęgnacji, położyłam wszystko przy boksie kobyłki. Chwyciłam uwiąz, przyczepiłam go do jej kantara i wyprowadziłam karą z boksu. Następnie przywiązałam ją i zabrałam się za czyszczenie. Na początek dokładnie usunęłam zgrzebłem jakieś błoto, sklejki itp. z całego jej ciała. Kiedy żadnych takich rzeczy już nie było, chwyciłam szczotkę i dokładnie wyszczotkowałam Infinitely. Ta w między czasie trochę mnie zaczepiała, ale dało się to wytrzymać. Potem grzebieniem wyczesałam jej ogon i grzywę, a na koniec wyczyściłam kopyta. Gdy cała była już czysta, zaczęłam przygotowania do jazdy. Delikatnie położyłam siodło na jej grzbiecie, po czym luźno zapięłam popręg. Chwilkę później, na jej nogach były już ochraniacze. Następnie zdjęłam jej kantar i zastąpiłam go ogłowiem. Kiedy była już gotowa, chwyciłam wodze i wyprowadziłam klacz na zewnątrz. Kierowałyśmy się powoli w stronę półhali. Dotarłszy na miejsce, przywiązałam karą i zajęłam się ustawianiem przeszkód i drągów. Postawiłam krzyżaka, dwie stacjonaty, okser oraz drążki. Gdy skończyłam, wróciłam do kobyłki, zapięłam popręg i wsiadłam.
Dałam Perfect łydkę i ta ruszyła spokojnym stępem wzdłuż ściany. Poluzowałam jej wodze, żeby mogła wyciągnąć szyję i w między czasie ustawiłam sobie strzemiona. Kiedy skończyłam, zebrałam wodze. Jechałyśmy dalej stępem, robiąc wolty w każdym narożniku. Po trzech okrążeniach zmieniłyśmy kierunek półwoltą. Podczas następnych dwóch robiłyśmy woltę w co drugim narożniku. Następnie, zmieniwszy kierunek po przekątnej, delikatną łydką zachęciłam kobyłkę do zakłusowania. Kara szła chętnie, żwawo. Po przejechaniu dwóch pełnych okrążeń, w trzech kolejnych robiłyśmy woltę w każdym narożniku. Pokonawszy pięć okrążeń zmieniłyśmy kierunek półwoltą po czym zwolniłyśmy do stępa na jedno okrążenie. Zaraz po nim, znów ruszyłyśmy kłusem. Teraz jednak starałam się jechać żwawiej niż wcześniej. Kiedy przejechałyśmy trzy pełne okrążenia, zrobiłyśmy jedno z woltą w każdym narożniku, po czym zmieniwszy kierunek po przekątnej, najechałyśmy na drążki. Kara puknęła raz w drąg, ale ogólnie to szła całkiem nieźle. Podczas kolejnych przejazdów przez drągi starałam się zachęcać kobyłkę do podnoszenia nóg coraz wyżej, tak żeby udało jej się nie pukać w którykolwiek z drągów. Dopiero po zmianie kierunku i najeździe z drugiej strony, udało mi się osiągnąć zamierzony efekt. Zupełnie cichutko. Słychać było tylko jej kroki. Poklepałam Perfect po szyi. Najechałyśmy na drążki jeszcze raz, a następnie wróciłyśmy na koło. Zaraz po nim dałam jej jeszcze jedno koło stępa. Gdy je przejechałyśmy, dałam jej łydkę, aby ruszyła kłusem. Po jednym okrążeniu, przyspieszyłyśmy do galopu. Starałam się utrzymać równe, spokojne tempo, ale kara strasznie ciągnęła do przodu. W pewnym momencie strzeliła baranka, a zaraz po nim uspokoila się i galopowała spokojnie. Po czterech okrążeniach równego galopu, zwolniłyśmy znów do kłusa, aby zmienić kierunek półwoltą. Zaraz po zmianie znów ruszyłyśmy galopem, na kolejne cztery okrążenia. Zaraz po nich, zrobiłyśmy jedno koło kłusem z woltą w każdym narożniku, po czym zwolniłyśmy na dwa okrążenia do stępa. Po chwili odpoczynku, ponownie ruszyłyśmy żwawym kłusem. Przekłusowałyśmy jedno całe koło, po czym postanowiłam spróbować najechać na krzyżaka (40 cm) . Kara ochoczo kłusowała w jego stronę. Przeskoczyła całkiem ładnie. Wybiła się trochę za szybko, ale nie zahaczyła o żadnen z drągów. Poklepałam ją po szyi. Podczas następnej próby było już lepiej. Wybiła się w odpowiednim momencie, jednak zdecydowanie za słabo. Mimo, że najeżdżałyśmy żwawo, ona i tak wybijała się bardzo delikatnie, ocierając nogami o drągi. Kiedy najeżdżałyśmy kolejny raz, starałam się jak najbardziej zachęcić ją do skoku i przyspieszenia tempa. Kłusowała naprawdę szybko, skok był nieco lepszy. Co prawda nie otarła się już, ale i tak mogłoby być lepiej. Poklepałam ją i dałam jedno koło stępa. Zaraz po nim, znów ruszyłyśmy żwawym kłusem, a zaraz potem spokojnym galopem. Na początek ponownie najechałyśmy na krzyżaka. Skok był lepszy niż te poprzednie. Poklepałam ją po szyi. Następnie zrobiłyśmy jedno koło spokojnego galopu, a zaraz potem postanowiłyśmy skoczyć stacjonatę ( 60 cm) . Pokonanie jej, nie sprawiło karej żadnego problemu, wykonała też dobry technicznie skok. Podczas kolejnych prób, jej skoki na tej przeszkodzie wyglądały tak samo. Widząc, że dobrze jej idzie, postanowiłam zacząć skakać kolejną przeszkodę. Stacjonatę 70 cm ustawioną prostopadle do tej poprzedniej. Podczas pierwszego najazdu Perfect trochę się spłoszyła czego skutkiem był za szybki wyskok i otarcie się o drąg, który na szczęście nie spadł. Zwolniłyśmy na chwilę do kłusa. Zrobiłyśmy jedno okrążenie z woltą w każdym narożniku, a kiedy kobyłka się uspokoiła, znów ruszyłyśmy galopem i najechałyśmy na stacjonatę. Tym razem szła pewnie i skoczyła ładnie. Poklepałam ją po szyi. I tę przeszkodę skakałyśmy jeszcze kilka razy, z różnych stron. Następnie zwolniłyśmy do kłusa, a potem do stępa na dwa koła. Kiedy obie trochę odpoczęłyśmy, ponownie zakłusowałyśmy po czym przeszłyśmy do galopu. Nadszedł czas na ostatnią przeszkodę - oksera (80 cm) . Najechałyśmy na niego spokojnie, ale pewnie. Kara postarała się. Skoczyła ładnie, czysto. Technika też była całkiem niezła. Ładne baskilowanie. Zaraz po lądowaniu poklepałam ją po szyi i pochwaliłam. Po przeskoczeniu kilkukrotnie owego okserka, zdecydowałam się na przeskoczenie każdej z przeszkód po kolei. Taki mini parkur. Najpierw jednak dałam kobyłce koło stępa odpoczynku. Zaraz po nim, ruszyłyśmy galopem na pierwszą przeszkodę. Zaczęłyśmy od krzyżaka. Perfect przeskoczyła go perfekcyjnie. Pogłaskałam ją po szyi. Następnie skręcałyśmy w lewo, aby najechać prosto na najniższą stacjonatę. Kobyłka oddała równie dobry skok. Niestety nie było czasu na pochwały, gdyż dwie foule po skoku musiałyśmy skręcić w prawo, żeby wykonać odpowiedni najazd na stacjonatę najwyższą. Z tą przeszkodą nie poszło jej już tak dobrze, ale starała się. Lekko zahaczyła tylnimi nogami o drąg. Do ostatniej przeszkody był spory kawałek. Najpierw musiałyśmy wykonać zwrot o 180 stopni w lewo, a po kilku foulach skręcić w prawo. Ten skok jednakże był bardzo udany. Najlepszy ze wszystkich skoków przez ten okser. Kara wybiła się naprawdę ładnie, skoczyła z zapasem. Dobrze baskilowała. Poklepałam ją po szyi, po czym skierowałam ponownie na krzyżak. Jeszcze raz przejechałyśmy cały mini parkur. Zaraz po ponownym przeskoczeniu ostatniej przeszkody, zjechałam na koło. Zrobiłyśmy dwa koła galopu najpierw w jedną, a potem w drugą stronę. Następnie zwolniłyśmy do kłusa. Robiłyśmy ósemki, wolty w narożnikach i co dwa koła zmieniałyśmy kierunek, raz po przekątnej, raz półwoltą. Po kilku takich seriach, zwolniłyśmy do stępa i tak już jeździłyśmy do końca. Poluzowałam klaczy wodze, aby mogła wyciągnąć szyję. Kiedy wyschła, skierowałyśmy się do wyjścia. Tuż przed nim, zeskoczyłam z grzbietu karej. Na początek poluzowałam jej popręg, następnie chwyciłam wodze i ruszyłyśmy spokojnie w stronę stajni.
Gdy byłyśmy już w środku, szybko zastąpiłam ogłowie kantarem. Następnie zdjęłam kobyłce siodło i ochraniacze. Na koniec wyczyściłam ją jeszcze, obdarowałam marchewkami i odprowadziłam do boksu. Pożegnawszy się, wróciłam do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dirnu




Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:42, 05 Wrz 2014    Temat postu:

Lonża (nauka sygnałów), Join-Up (jest to trening, który czasowo jest umieszczony przed skokami powyżej! Jako zajeżdżanie)

Świt. Słońce powoli wychodzące zza horyzontu... I sen. Choć tym razem nie dla Jamesa. Miał za sobą nieprzespaną noc przez kilka problemów rodzinnych i wiedział, że najwyższy czas wziąć się za coś, co odciągnie od tego jego myśli - i pomyślał o swojej podopiecznej w Stajni Centralnej, Perfect. Wsiadł na motor, dojechał do stajni i na miejscu zapoznał się z historią jej pracy - poprzednimi treningami, stopniem zajeżdżenia. Chciał dziś zrobić z nią naprawdę sporo - lonża dla samej kondycji, join-up i pierwsze chwile w wędzidle. Na round pen przyniósł sobie lonżę, ogłowie z odpiętymi wodzami, bat do lonżowania. Była jeszcze tylko jedna rzecz do tego treningu potrzebna - kara klacz. Nie sprawiała właściwie problemów przy czyszczeniu (nie licząc podszczypywania, kawałów i podbierania szczotek). Zaraz ruszyli na lonżownik, kara grzecznie kroczyła u jego boku, rozglądając się tylko wokoło i witając się z niektórymi końmi. Była dziś chyba w wyjątkowo dobrym humorze... Możliwe, że James nieświadomie przeczekał czas największego przeżywania stracenia człowieka.
Na sam początek oprowadził ją po round penie, pozwolił zapoznać się ze wszystkimi jego kątami... A potem zaprowadzenie na środek, obrócenie Perfect we wszystkie cztery strony świata i podpięcie lonży. Odgonił ją gestem na koło, wziął leżący u swoich stóp bacik. Klacz krążyła niepewnie po ujeżdżalni, nie do końca pewna co ma robić. Więc zaczynamy od nauki chodzenia na lonży! Mężczyzna zacmokał, zachęcając ją do bardziej energicznego tempa i batem pogonił bardziej na koło - bliżej ściany. Kara nie łapała jeszcze aż tak równowagi, nie wpisywała się w łuki, ale za to utrzymywała ładne tempo... No i szybko wyczuła o co chodzi, chętnie na to reagowała. James na razie trzymał ją tylko w stępie, po prostu kontrolując by została na śladzie. Kiedy ten pierwszy etap opanowali (poświęcili temu nieco ponad 10 minut z jedną zmianą kierunku po 5 minutach), przeszli do kolejnego! Dosłownie ze dwa kółeczka stępa i James zacmokał, wydał komendę głosową 'kłus' i pogonił klacz nieco batem. Kara wyrwała do przodu, popędziła kilka fouli galopu i przeszła do odpowiedniego tempa dopiero po stanowczym 'prr' i przyhamowaniu batem (no, może samą jego obecnością, bo po prostu powędrował przed karą). Tu przytrzymał ją sporo czasu, zwracając uwagę na kilka elementów - czy idzie odpowiednio aktywnie, czy trzyma się śladu, jak tam z jej kondycją... No i pilnował też swojego własnego ustawienia. Razem z lonżowanym koniem tworzył swego rodzaju trójkąt. 10 minut kłusa w jedną stronę... I zaraz pomoce do przejścia w niższy chód. Wszystko z komendami słownymi, żeby wbijały jej się w łepetynę - jeśli je sobie przyswoi, to będą w stanie przejść nawet na lonżowanie bez bata... Bo i po co on wtedy? Kara kroczyła naprzód z ładną akcją nóg, co chwilę zerkała w jego stronę, ciekawska i szukająca tylko powodu do zaczepki. Mężczyzna zaczął stopniowo zwijać lonżę, na środku pogłaskał jej szyję, pomasował chwilę na rozluźnienie, bo cała aż buzowała od nadmiaru energii... No i przepięcie na drugą stronę. Tu na początek też dwa kółka stępa, pomoce do zakłusowania - kolejno słowo, cmoknięcie, bat i znów trochę męczenia. Pod koniec Perfect zaczęła oddychać trochę głębiej, tracić na aktywności, zastana to i bez kondycji... Wtedy też zwolnił ją do stępa, doprowadził do środka i odpiął lonżę. Zostawił ją sobie w dłoniach jako duży sznur i oddalił się trochę w stronę zadu karej. Na początku unikał raczej jej spojrzenia... Ulokował się też poza zasięgiem jej kopyt. Stopniowo jednak jego postawa zmieniała się - spojrzał w jej ciemne ślepia, wyprostował się i miękkim końcem liny począł obijać się po ramionach. Kara przez chwilę tylko stawiała uszy, patrzała co się stanie... A na ruch liny śmignęła do przodu, trzymała się ścian lonżownika, galopując żwawo... A James pozostawał w środku, posłał jeszcze za jej zadem miękki koniec liny. Cały czas w takiej samej odległości od karej, pobudzający ją do dalszego wysiłku. Rozprostował ramiona na boki. Chwilę utrzymywał ją w aktywnym tempie, aż nagle ruszył by zagrodzić jej drogę, odrywając zwoje liny od ciała i nie kończąc z dominującą, wyzywającą wręcz postawą. Widział, że klacz odczuwa nakładaną przez niego presję... Mężczyzna potrzymał ją mniejwięcej tyle samo okrążeń i w tym tempie - nie forsował jej jednak, bo była już w końcu zmęczona. Kolejny raz zmusił ją do zwrotu... I zaprzestał poganiania jej, przełożył linę do drugiej ręki. Presja nieco opadła. James nadal patrzał jej wyzywająco w oczy, zaczął poruszać palcami prawej ręki (mrrr, tygrrys) i kara zbliżyła się do ściany. Klacz przebiegła praktycznie całe koło zanim pojawił się pierwszy sygnał - nastawione w jego stronę ucho. James ucieszył się - choć tylko w myśli, pracować w końcu musiał dalej. Zwolniła do spokojniejszej nieco fouli i po kolejnych kilku okrążeniach, przy których mężczyzna cały czas 'działał' jako drapieżnik zaczęła delikatnie zmniejszać koło, przyglądała mu się teraz tak jak przy lonżowaniu - z uwagą, zainteresowaniem. Niedługo potem opuściła głowę, nadal przyglądając mu się. Jej łeb kołysał się w rytm kroków, nos szurał prawie po ziemi. Więc James osiągnął co chciał! Poszło lepiej nawet niż się spodziewał. Presja zaczęła opadać - klacz zwolniła do kłusa, mężczyzna nie stał już prostopadle do niej, ale bardziej równolegle do jej ruchu. Stanął jakby chciał ją znów zawrócić i opuścił wzrok, rozluźnił się całkiem i czekał co kara zrobi. Obserwowała go czujnie, ostrożnie zatrzymała się na swojej ścieżce, baczył na nią kątem oka. Na razie nie podchodziła - mężczyzna spacerował więc po delikatnych ruchach, pozostając w postawie pasywnej i czekając na jej krok. Doczekał się po około 10 minutach - wtedy też poczuł na ramieniu dotyk jej pyska. Odwrócił się do niej powoli, stanął naprzeciw i nadal unikając jej spojrzenia pogłaskał miękką sierść między oczyma karej. Ruszył na dalszy spacerek i teraz Perfect niepewnie podążała za nim - co jakiś czas przystawał i znów nagradzał jej zachowanie. Kiełznanie zostawił na później, lepiej nie nadwyrężać teraz jej zaufania. Pochodzili jeszcze chwilę, powzmacniał jej pozytywne zachowanie i w końcu podpiął uwiąz, by odprowadzić ją do stajni.

Na miejscu rozsiodłał ją, nagrodził ćwiartką jabłka i przeczesał trochę, bo była jednak spocona. Do tego schłodzeniu nóg, wytarcie w miarę możliwości... I odprowadzenie do boksu. Już sam James wrócił na round pen i odniósł co trzeba na miejsce, wyczyścił sprzęt i jeszcze chwilę pochodził po stajennym korytarzu, szukając sobie jakoby zajęcia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dirnu dnia Śro 19:03, 10 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dirnu




Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:16, 29 Paź 2014    Temat postu:

SPRAWOZDANIE Z ZAJEŻDŻANIA

1. miesiąc
W pierwszym miesiącu wspólnej pracy skupiliśmy się na wyrabianiu odpowiednich nawyków w zakresie życia codziennego w stajni. Opieraliśmy się tu na pracy naturalowej - ten okres miał głównie zbudować zaufanie klaczy do ludzi, wdrążyć ją z powrotem do pracy. Kara przypomniała sobie jak ładnie chodzić na uwiązie, dawać sobie wsypywać owies bez pchania łba w żłób. Do tego doszły codzienne, 15 minutowe spacerki i praca ogólnie nad zaufaniem. Sprawdzanie co klacz już umie - przerobienie ponownie 7 gier.

2. miesiąc
Praca kondycyjna. Zapoznanie klaczy z krauzelą (odtąd spacerki na zmianę w ręku i na karuzeli). Nauka chodzenia na lonży, coraz częściej lonże kondycyjne. Pod koniec miesiąca wprowadzenie krótkich terenów za innym koniem. Lonżowanie już z siodłem, bo poprzednia właścicielka klaczy przyzwyczaiła ją do niego.

3. miesiąc
Na samym początku miesiąca trochę odczulania na dłonie ludzkie, czaprak, ochraniacze, owijki, pas do lonżowania. Przyzwyczajanie czarnej do tego rzędu. Na początek zapoznanie ze sprzętem leżącym na ziemi, potem zakładanie. Na pierwszym treningu z pasem klacz miała czas na wybrykanie się i przekonanie, że pas nic złego jej nie zrobi. Lonże na zmianę z pasem i siodłem. Klacz przyjęła czaprak bez problemu.

4. miesiąc
Pierwsze kiełznanie, przyzwyczajanie do ogłowia. Teraz spacerki i lonże w uździe. Stopniowe wydłużenie też terenów i zwiększenie wymagań w pracy kondycyjnej. Mniejwięcej w połowie miesiąca wprowadzenie pessoa. Na razie przyzwyczajanie do tego sprzętu, lonża na najluźniejszym ustawieniu.

5. i 6. miesiąc
W trakcie pierwszego miesiąca (znów mniejwięcej połowa) wprowadzenie trochę większych wymagań na pracy z pessoa. Lonże prowadzone są teraz w takim układzie: 15 min na najluźniejszym ustawieniu, 5-10 minut (stopniowo wydłużane) pracy na bardziej wymagającym ustawieniu - 10 minut rozstępowania na luźnych linkach. Czyli nadal praca nad kondycją, mięśniami grzbietu, szyi.

7. miesiąc
Pierwsze obciążenia, prowadzanie w ręku z obciążeniem z pomocą stajennego z SC. Trochę problemów z tym etapem, także przedłużył się do miesiąca. Ogólnie przyzwyczajanie do ciężaru jeźdźca.

8. miesiąc
Praca z ziemi na drążkach i cavaletti, dalsza praca nad kondychą, mięśniami, chodzenie z obciążeniami. Przyzwyczajanie do pracy w owijkach i ochraniaczach. Pod koniec miesiąca pierwszy trening w korytarzu skokowym na przeszkodach mini LL i pierwszy stęp pod jeźdźcem.

9. i 10. miesiąc
Rozwijanie umiejętności skokowych z ziemi (cavaletti, drążki, korytarze). Praca kondycyjna jest teraz przeplatana z pracą pod siodłem. Pracujemy głównie nad zwrotnością w stępie, reagowaniem na pomoce z siodła. Wypracowujemy też rytm i równowagę w tym chodzie.

11. i 12. miesiąc
Pierwsze zakłusowanie. Zwrotność, równowaga, rytm, reagowanie na pomoce w kłusie. Pod koniec drugiego miesiąca też pierwsze zagalopowanie.

13. i 14. miesiąc
Zwrotność, etc w galopie. Szlifowanie płynności przejść, rytmu, równowagi. Praca nad zgięciem i zebraniem pod siodłem. Pierwsze drążki i cavaletti pod siodłem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dirnu




Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 23:22, 18 Lis 2014    Temat postu:

Ujeżdżenie (L) - wygięcia na łukach, płynne przejścia

Znów zagrzmiał silnik czarnego motoru, znów maszyna pojawiła się na parkingu przy Stajni Centralnej. Jej właściciel kliknął pilota, włączył się alarm i ciemnowłosy mężczyzna już podążał ku pierwszemu skrzydłu stajni. Zrobiło mu się przyjemnie cieplutko w środku, od razu wziął potrzebny sprzęt karej i zaniósł go sobie na myjkę. Odstawił tam też zestaw szczotek czornej. I ruszył po samą czorną.
-Hej, Perfect!
Pogłaskał jej chrapy, założył kantar i ruszyli na myjkę. Tu dokładne czyszczenie, siodłanie. Infi ogółem była przy obu tych czynnościach nieco zbyt ruchliwa, co chwilę zaczepiała człowieka, domagając się albo rozrywki, albo pieszczot.

To świadczyło o tym, że klacz ma dziś odpowiednio dużo energii by trochę się poruszać! Żwawo ruszyli więc na maneż i tu standardowe przygotowania - wejście w siodło ze schodków, podpięcie popręgu, dopasowanie strzemion i na sam początek 10 minut żywego stępa. Z tym akurat Infi problemu nie miała - szła energicznie, dużo kryjąc. Co ważne - równo. Po pięciu minutach zaczęli sobie wprowadzać lżejsze łuczki, na razie bez skupiania się dokładnie na wyjeżdżaniu równo figur, ale na wyginaniu się na miarę możliwości. Potem zebranie na kontakt, łydka do kłusa, kilka kół, wolt i ósemek w tym chodzie. Próba skrócenia i dodania - ale niemrawo im wyszło. Będzie trzeba później to jeszcze przećwiczyć! Zaraz przeszli więc do krótkiego zagalopowania na obie strony, również z kilkoma przejazdami po łukach. I chwila stępa swobodnego. I tyle z rozgrzewki.

Na tym etapie James niewiele mógł z nią zrobić - musiał ją na razie wszystkiego nauczyć, by potem tego od niej wymagać. Zaczną oczywiście od podstaw. Jeździec rozejrzał się po maneżu i zauważył, że jedna przeszkoda akurat fajnie wyznaczy im granicę w jednej części koła, a w innych zrobią to ściany... Więc znów stopniowe zbieranie wodzy, nakierowywanie łydką na wędzidło. Kara szybko załapała o co chodzi... Ale wstrzymujące wodze niewiele pomogły, bo klacz zaczęła mielić wędzidło i ruszyła mocnym kłusem naprzód. Eh! Co to będzie za robota... Przejście w wyższy chód było jak zmiana biegu w samochodzie z 2 na 4. Bum do przodu, zero płynności, coś jakby nie działało. W dół przechodziła bardzo niechętnie, ale płynniej... Znaleźli się z powrotem w stępie i na samym środku krótkiej ściany wjechali na koło. Tu mocna praca łydek, wodza wewnętrzna wskazująca, zewnętrzna ograniczająca i cały czas delikatne zgięcie na łuku. Kara na początku zesztywniała w ramach reakcji obronnej... Różnie z nią było - miewała humory, że pracowała świetnie, i takie, że pracowała niezbyt chętnie albo z lekka płochliwie. James cierpliwie sprowadził ją z koła, przeszedł na luźną wodzę, zaczekał aż wyluzuje, trochę jej masując szyję, żeby to przyspieszyć i po tym znów zebranie na kontakt, nagrodzenie za luz i kolejna próba wjechania na koło z ładnym zgięciem. Teraz klacz zrobiła to chętniej, pewna, że za dobre zostanie nagrodzona i starała się jak mogła. Na razie to stęp, więc poszło jej bardzo dobrze, przecież specjalna filozofia to nie jest. Mężczyzna znów nagrodził i teraz zaczęli sobie wjeżdżać na wolty, raz większe, raz mniejsze. Równowagę na tych figurach utrzymywała cały czas, kiedy była rozluźniona to szła wspaniale wręcz! Tylko, że do załapywania tego rozluźnienia musieli jeszcze ze dwa razy wrócić, żeby karą niejako wprowadzić w pracę. Przejechali jeszcze jedną ciaśniejszą ósemkę, ale klaczuchna nie miała problemów, więc zjechali na długą ścianę i tuż przed narożnikiem delikatna łydka i wypchnięcie z krzyża z uniesieniem delikatnie dłoni. Ograniczona ścianą Perfect przeszła w wyższy chód trochę płynniej, łagodniej. Więc od razu nagroda i na środku krótkiej ściany wejście na koła. Przez kolejne 10 minut zajęli się wygięciem w kłusie. Problemów jako takich było mało - z raz na mniejszej wolcie zdarzyło się wypaść klaczy łopatką, ale to szybko poprawione. Nagrodzone wszystkie dobre przejechania i mieli już w sumie opanowane ładne zginanie się na łukach na odpowiednie sygnały, rozluźnienie się. Chwila odpoczynku i potem od razu wejście w galop (no, z kilkoma krokami kłusa) i tu koła całkiem nieźle, rozluźnienie okej i problemy tylko na woltach, gdzie trafiło się więcej wypadania łopatką. Ze złości kilka razy karuska podbiła zadem, ale szybko zeszła z niej energia do takich kaprysów i mogli się wziąć za poprawki.
No, to łuki za nimi! Teraz już tylko trochę pracy nad płynnymi przejściami! Problem był nie tyle z przechodzeniem w dół, co z przyspieszaniem i wchodzeniem na wyższe biegi... Swobodnie stępowali sobie przy ścianie, zaraz zebranie karej na kontakt i w momencie, gdy trzy metry przed sobą mieli ogrodzenie - łydka, wypchnięcie z krzyża. Klacz wyrwała trochę do przodu, ale szybko zaczęła iść normalnie, bez zbędnego parcia naprzód... Bo płot właśnie. Presja, że mogłaby w niego wjechać i nie zdążyć skręcić trochę działa. Wyjechali ładnie narożnik, kara zgięła się prawidłowo, więc nagrodzenie i zaraz zwolnienie do stępa. Pierwsze pomoce delikatniejsze, to bez reakcji. Może jednak z tym zwalnianiem też trochę problem? Drugie już bardziej stanowcze i Perfect usłuchała, przechodząc w aktywny stęp. Nagrodzenie! Kara zaczęła przeżuwać sobie wędzidło i tym razem, kiedy przed narożnikiem jeździec poprosił o kłus - przejście było płynniejsze. Więc znów nagrodzenie i teraz długa ściana... Tutaj dwie próby zatrzymania z kłusa - obie miernie. Wplotło się tam kilka kroków stępa. Jeśli chodzi o zakłusowanie z miejsca - tu wręcz wybornie! Infi od razu wchodziła w ładne, niezbyt szalone tempo i nie wywalała galopem naprzód. Co by nie mówić - łagodna, przyjazna klacz, do pracy świetna, tylko trzeba się oddać trochę pracy nad szczegółami. Więc dalej! W narożniku zagalopowanie, zdecydowanie zbyt do przodu, od razu w szarżę i ciężko klacz uspokoić - więc na razie powtórki tylko zmian tempa w kłusie, stępie i zatrzymań. Dla odmiany wprowadzili sobie to na duże, trochę jajowate koło. I na zmianę albo ćwiczenie tego na ścianach, albo na kole właśnie. Boki karuski unosiły się już trochę mocniej, więc James wykorzystał moment i zagalopowali sobie z narożnika. Przejście było płynne, bo zmęczona Infi nie chciała tak rwać do przodu! Więc zaraz nagrodzenie jej głosem, poklepaniem szyi i powrót do kłusa. Zagalopowanie w jeszcze jednym narożniku - i efekt taki sam. Więc znów wzmocnienie tego zachowania i już stopniowe przejście w stęp i na luźną wodzę. Z 10 minut sobie dali na wypoczynek, rozluźnienie.

A jaki rezultat dzisiejszego treningu? Wypracowanie ładnego zgięcia klaczy na łukach, płynnych przejść stój-stęp, stęp-kłus, stój-kłus (w obie strony, w dół jak i w górę!) i trochę wstępu do spokojniejszego przechodzenia w galop. Zadowolony bardzo jeździec odprowadził holsztynkę do stajni, gdzie rozsiodłał, przeczesał i schłodził stawy. Na pożegnanie oczywiście podrzucił jej jabłuszko - bo jak to tak bez poczęstunku?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dirnu dnia Nie 11:53, 23 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dirnu




Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:31, 07 Sty 2015    Temat postu:

Ujeżdżenie L-2 i skoki mini-LL - cordeo, naturalowo!

Wkrótce!

James ogarnął się szybko, ubrał od razu w strój do jazdy i na swoim harleyu dojechał do Stajni Centralnej. Miał trochę do zrobienia z karuską... I tym razem bardziej w naturalu. Wiedział, że miała wcześniej styczność z cordeo, więc zdecydował, że wybiorą właśnie je jako sprzęt na zawody, chociażby te w jeździe bez ogłowia. Przywitał się z energiczną karuską chwilą pieszczot, po czym trochę powalczyli o założenie kantara, bo młoda miała dziś ochotę się droczyć... Fast, fast na myjkę i tu już tylko czyszczenie, założenie podkładki od jazdy na oklep, na początek halter i idziemy na jakiś dobrze ogrodzony maneż. Przy spadaniu mniej boli uderzenie w płot niż w ścianę w końcu, więc na halę nie ma co się pchać.

Wskoczył na jej grzbiet ze schodków, a kara od razu ruszyła do przodu, nie potrzebując żadnych sygnałów. Szła energicznie naprzód, rozluźniona, z łbem nisko. Energii dziś trochę ma! James usadowił się wygodnie i kołysał się w rytm jej chodu. Na początek obowiązkowe 10 minut stępa. Przez rozgrzewkę miał zamiar prowadzić ją na halterze, żeby zobaczyć, czy bardziej wyczulona jest na dosiad czy na rękę. Podwiązane wodze pozostawały jednak całkiem luźne, miały tylko być na w razie czego i do utrzymania większego balansu jeźdźca (prawda jest taka, że nie wiedziałby co zrobić z rękami!). Przeniósł trochę swój ciężar na tył, jednocześnie przykładając łydkę. Klacz mocniej zaangażowała zad - nagrodził ją. Samym tylko dosiadem praktycznie zaczął prowadzać ją po różnych łukach, wskazując figury tylko natężeniem tych pomocy. Ogólnie Infi reagowała prawidłowo i w sumie odpowiednio. Więc na razie jest plus dla cordeo! Teraz trochę przećwiczyli zmiany tempa - stęp, kłus, kłus, stęp, stój. Potrzebowali trochę większej ilości kroków na zmianę, bo kara mimo wszystko była trochę niepewna... Ale tak to okej. Zatrzymywała się również bez problemu. James stwierdził więc, że nie ma co dłużej marnować czasu na halter i po zatrzymaniu zeskoczył na ziemię i zamienił halter na cordeo. Znów wsiadł na jej grzbiet i wrócili do przerwanej pracy. Widać było, że klacz jest zadowolona z takiego obrotu sprawy - chyba nie przepadała za ogłowiem... To może się rozejrzą za jakimś bezwędzidłowym dla niej. Porozciągali się na łukach, oczywiście we wszystkich trzech chodach. Poćwiczyli zmiany chodu, zatrzymania, zakłusowania ze stępa, a nawet kilka kroków cofania. Nagrodził karą po rozgrzewce i przeszli sobie do stępa.

Wyczulona była teraz mocno na pomoce z dosiadu i łydek. James praktycznie nie działał cordeo - było tu tylko po to, by zająć jego ręce. Problem był tylko taki, że opierała się nadal mocniej na przedzie - po jego przenoszeniu ciężaru bardziej na tył, z jednoczesnymi pomocami do ruchu do przodu angażowała tył trochę bardziej. Ale głową nie schodziła nadal, więc nie mogła mieć odpowiednio wypukłego grzbietu... Muszą popracować u niej nad odruchem zbierania się albo robieniem tego na komendę - słowną, czy też tylko dosiadem. Wtedy całkiem bezpiecznie i bezstresowo będą mogli jeździć. Utrzymał ją w aktywnym stępie i zaczęli kreślić wolty, przekątne, koła. Ogólnie ćwiczyć wygięcie, jak na poprzedniej jeździe pod siodłem. Tym razem Infi lepiej się rozluźniała, zginała się chętniej i co chwilę była okazja, by za coś ją pochwalić. Na rozgrzeweczkę i przygotowanie do zawodów wzięli jeszcze program L-2. Po chwili stępa James dał karej łydkę, wypchnął ją delikatnie ze spiętego krzyża i zaraz młoda ruszyła kłusem. Balansując swoim ciężarem i wyginając ją łydkami pokierował na linię przez środek ujeżdżalni. Utrzymywał cały czas równe tempo impulsem, aktywnym dosiadem.
-Prrr.
Usiadł głębiej, odchylił się trochę do tyłu. Kara zareagowała z wahaniem, wplatając ze dwa kroki stępa. Potrzymał ją tak pięć sekund i znów pomoce do ruchu naprzód, mocniejsze - te odbierała szybciej i chętniej. Aktywnym kłusem Ruszyli w prawo, wzdłuż ścian aż do B, gdzie czekała na nich zmiana kierunku przez środek ujeżdżalni - Infi nie miała z tymi zadaniami żadnego problemu... Nagrodził ją, i kłusowali dalej. Do A, gdzie zwolnili do stępa - tym razem bez dodatkowych kroków, całkiem płynnie. Więc znów nagrodzenie... Za narożnikiem skierował ją delikatnym łukiem do X, a potem na miękkim piasku wyrysowali jeszcze drugą część serpentyny. Zadziwiony był pracą klaczy - taka młoda, a taka pracowita i skupiona! I do tego grzeczna. Na niej może poodpoczywać po Skyrimie, po którym spodziewać można się wszystkiego. Ale ona może ma dziś tylko taki cichy dzień... Na środku krótkiej ściany znów łydka i ruszyli aktywnym roboczym kłusikiem naprzód. W E wjechali na koło i po pierwszej jego połowie dał klaczy pomoce do zagalopowania na lewą nogę. Ruszyła oczywiście z kopyta, trochę zbyt szybko i koło wyszło koślawe. Zwolnił ją trochę przez balans ciężaru na tył. Minimalnie, bo wykłócała się o te swoje porywcze tempo! Za kołem zjechali na długą ścianę i około metr za m dał jej pomoce do zwolnienia w kłus. Na początku bez reakcji, za drugim razem przeszła w aktywny kłusior, nawet trochę angażując zad. Nagrodził ją za to. Oczywiście znów zmienili kierunek przez środek ujeżdżalni i wzięli się za prezentowanie umiejętności w lustrzanych figurach. Kara miała tak samo dobre obie strony. Problem znów pojawił się w galopie. I to identyczny. Czyli będzie trzeba nad tym popracować! Ale to już kiedy indziej z wodzami w rękach. Tym razem James trochę bardziej stanowczo przyhamował ją na kole w prawo i wyjechali je równiej, jakby poprawiając tamto, wyrysowane w tym samym miejscu... Choć brzydszą linią. W kłusie wprowadził ją na linię środkową i znów zatrzymał na pięć sekund. Znów z kilkoma krokami stępa - też do przećwiczenia. Dał jej chwilę odpocząć w stępie, taką dłuższą. Sam w tym czasie rozejrzał się po niziutkich stacjonatach i kopertach. Kara była już dość zmęczona, więc skoczą sobie kilka razy próbnie po prostu. Bez kombinowania parkuru, a tylko żeby James mógł wyczuć Infi, ona jego i żeby jakoś się zgrali przed zawodami.
Kiedy jej oddech wrócił trochę do normy - łydka do kłusa i przy aktywnym nią podpieraniu najazd na kopertę 40cm. Kara chętnie została w kłusie i nie potrzebowała szczególnie mocnego przytrzymania przy najeździe... Skoczyła z niewielkim luzem, długim susem. James nagrodził ją i popędził do galopu. Z racji zmęczenia tempo miała tu spokojniejsze, więc na luzie przeszedł sobie w półsiad przed przeszkodą - na którą mieli wymierzony równą foulą najazd i automatycznie uniósł trochę dłonie, dał sygnał łydką, gdy najlepiej było się wybić. Jej szło lepiej niż jemu - trochę tracił równowagę przy lądowaniu, ale lata jazdy zrobiły swoje i na szczęście jeszcze nie spadł i nie powinien. Kolejno skoczyli jeszcze kopertę 60cm i stacjonatę 55cm. Perfect skakała naprawdę różnie - nie miała jeszcze wypracowanej treningami techniki. Raz dalekim, raz krótkim, raz wysokim, raz niskim susem... Ale lądowała miękko, była całkiem wygodna i sterowna. Nagrodził ją raz jeszcze, przeszli w końcu do stępa i na rozstępowaniu prowadzał ją w ręku. Łbem zeszła w dół, powłóczyła nogami i oddychała głęboko... Ale była żywa i chyba zadowolona.

James schłodził jej nogi, wsypał do żłoba kilka smakołyków i masażem rozluźnił kilka spiętych po pracy mięśni. Infi już przysypiała, więc długo u niej nie przesiadywał - szybko wyszedł, żeby dać jej spać i zająć się jeszcze resztą swoich obowiązków.

...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Skrzydlata
Duży wolontariusz



Dołączył: 08 Mar 2009
Posty: 394
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z końca świata

PostWysłany: Wto 11:22, 09 Cze 2015    Temat postu:

Ujeżdżenie L - elementy programu L-1

Wpadłam do Stajni Centralnej, gdzie cisza była przejmująca. Perfekt jednak stała na straży i patrzyła na mnie wielkimi, czarnymi oczami w chłodnej stajni. Znałyśmy się tylko z widzenia, więc aby nie powodować w niej niepotrzebnego wstrząsu wyprowadziłam ją najpierw z boksu na maneż - brudną i pełną energii.
Klacz przez dłuższy czas skakała wokół mnie, brykała i dębowała, jakimś cudem nie trafiają mnie ani nie rozbijając się na ogrodzeniu. Gdy już troszeczkę się uspokoiła zainteresowała się mną. Podeszła i odskoczyła, gdy poruszyłam ręką. Kolejny raz podeszła i znowu odskoczyła, z tym, że nie tak daleko. Podchodziła i odskakiwała, cały czas zmniejszając odległość. W końcu dotknęła nosem mojej ręki, więc spróbowałam ją dotknąć. Perfect odwróciła uszy, ale zaraz je postawiła i przyglądała się moim poczynaniom.
Udało mi się ją wygłaskać po całym ciele, więc wzięłam znalezione, czyściutkie szczotki i wyszczotkowałam ją całą, łącznie z kopytami. O dziwo stała w jednym miejscy, skubała od czasu do czasu trawkę, ale była spokojna, nie ruszała się i nie uciekała.
Gdy skończyłam ją czesać, poszłam do stajni i przyniosłam jej sprzęt - siodło, ogłowie oraz owijki. Perfect przybiegła do mnie, chciała być osiodłana, chciała popracować z człowiekiem. Przygotowałam ją więc i wsiadłam, ostrożnie, nie do końca wiedząc, czego oczekiwać. Było jednak w porządku, Perfect stała w miejscu i czekała.

Dałam jej sygnał do ruszenia, klacz poszła energicznie do przodu. Zaczęłam pracować łydkami i ręką, Perfect podstawiła zad i zniżyła głowę mieląc wędzidło. Pogłaskałam ją i wjechałam na woltę. Męczyłam ją chodzeniem w jedną i w drugą stronę w stępie, później w kłusie. Chciałam, aby po dłuższej przerwie dobrze się rozgrzała.
Gdy już byłyśmy gotowe zaczęłyśmy kłusować. Perfect fajnie czuć pod tyłeczkiem, fajnie porusza się w tym chodzie, czuć, jak porusza każdym mięśniem, jak go napina i rozluźnia. Jest typowo sportowym koniem, co widać w jej ruchach. Reagowała dobrze na moje sygnały, kierowała się również tam, gdzie kierowałam wzrok. Robiła to lekko, z gracją, energicznie.
W kłusie również wyjeżdżałyśmy wolty, ósemki i serpentyny. Chciałam, aby nie wpadała i nie wypadała na zakrętach, czego szczególnie pilnowałam. Dodatkowo skupiałam się, aby nie zmieniała tempa, szła z impulsem, ciągle tą samą prędkością.
Pogłaskałam ją przechodząc do stępa. Odpoczęłyśmy chwilę w energicznym stępie i znowu przeszłyśmy do kłusa, dołączając jednak również zagalopowania. Perfect chodziła bardzo wygodnie w najwyższym chodzie.
Woltowałyśmy w galopie kilka minut na obie nogi. Koła wychodziły okrągłe, Perfect nie wpadała mi w nie. Pogłaskałam ją i lekko przeszłyśmy do kłusa. Na równym, dużym kole zaczęłam bawić się wędzidłem i odpuszczać na wodzy wypychając klacz jednocześnie. Perfect zrozumiała i wykonała żucie z ręki bardzo dobrze - widać, że miała wpojone podstawy.
Przez chwilę jeszcze ćwiczyłyśmy przejścia i zatrzymania. Na koniec żucie z ręki w przeciwnym kierunku jak za pierwszym razem i zwolnienie do stępa.

Rozstępowałam klacz i zaprowadziłam do stajni. Nadal pozostawało w niej wiele energii i gdy ją rozsiodłałam zaprowadziłam na pastwisko, na którym to pogalopowała w ulubione miejsce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Konie zaadoptowane / Infinitely Perfect Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin