|
Stajnia Centralna Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Blacky
Bywalec
Dołączył: 11 Sty 2009
Posty: 613
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Sob 9:58, 05 Mar 2011 Temat postu: Run - Treningi |
|
|
Miejsce na pisanie treningów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:26, 09 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Przyjechałam do Runa. Kasztanek galopował właśnie po pastwisku, wyraźnie szczęśliwy, strzelając kilka baranków i hamując ostro przed bramką. Złapałam jeden z wiszących bezsensownie, pozostawianych w pośpiechu lub niedbalstwie uwiązów i podreptałam po ogiera. Zawołałam po imieniu, na co zastrzygł uszami. Na szczęk bramki odwrócił się i spojrzał zaciekawiony. Zamknęłam zasuwę i poszłam z jabłkiem w dłoni w jego stronę. Rudzielec spojrzał na mnie zaniepokojony, jednak nie uciekał. Stanęłam jakieś 2 metry od niego i wyciągnęłam dłoń z jabłkiem. Powolutku, podchodził do mnie, wyciagając pyszczek jak najdalej. W końcu ja spróbowałam podejść do konia i dotknąć jego chrap, dając uprzednio jabłko. Nie uciekł, ale skulił uszy i uchylił łeb, gdy dotknęłam jego nosa palcami. Wystawiłam otwartą dłoń i spróbowałam jeszcze raz, tym razem pogładzić go po szyi. Najpierw odsunął się, jednak gdy poczuł dłoń na szyi zaprzestał tego ruchu.
-Dobry konik - Powiedziałam gładząc go delikatnie, coraz bliżej łba. Spróbowałam pogładzić go po nosie. Najpierw lekko posmyrałam palcami po chrapach, na co nie uciekł. Przy pierwszym dotknięciu odchylił główkę, potem nieco niepewnie, ale dał się pogłaskać. Lody były przełamane. Pogładziłam Runa jeszcze trochę po kości nosowej, chrapach, czole, ganaszu a nawet w okolicy potylicy. Tu zareagował dość gwałtownym usunięciem się w bok za każdym razem, dopiero po dłuższym czasie obdarzył mnie zaufaniem i nie uciekał. Dałam w nagrodę cuksa i dopięłam do kantara uwiąz - bez oporu. Wyszliśmy w pastwiska i skierowaliśmy się do stajni.
Przed boksem go uwiązałam, rozebrałam z derki i przeczesałam ryżówką tam, gdzie miał zlepki. Po niej całego rudzielca potraktowałam włosianką. Run kręcił się nieco, szczególnie przy pęcinach - nie dało się ich dokładnie doczyścić, bo albo się odsuwał, albo wierzgał. W końcu jednak ogier był wyczyszczony, jego grzywa i ogon rozczesane a ja zabierałam się za kopyta. Najpierw lewy przód - z sporym oporem, jednak je podał, za co dostał pochwałę. Wyczyściłam kopyto dokładnie, następnie przeszłam do lewego tyłu. Run najpierw schował nogę pod brzuch, potem machnął nią w tył i w końcu pozwolił wyczyścić. Pochwaliłam go i prawy przód. Ładnie podał i tylko raz chciał wyrwać. Z prawym tyłem jedynym problemem była niechęć jego podania, z którą jednak dałam sobie radę. Pochwaliłam kasztanka i rozplątując uwiąz wyprowadziłam przed stajnię.
Chciałam chwilkę przelonżować go w stępie i kłusie. Na round-penie puściłam Runa stepem, po 5 minut na stronę. Szedł energicznie, cały czas nasłuchiwał otoczenia, rozglądał się, oczy miał szeroko otwarte, chrapy rozwarte w łeb uniesiony. W końcu się nieco rozluźnił, rozruszał, rozgrzał i szedł swobodnie, przekraczając zadem o 1 długość kopyta. Połaził jeszcze chwilę i pogoniłam go do kłusa machając lonżą po stronie jego zadu. Starałam się nie używać bata, konie z reguł dobrze reagują na ruch ręki czy lonży w jego miejscu. Tak samo było z Runem. Ruszył przed siebie nieco sztywnym, spokojnym kłusem. Po paru kółkach zaczął się rozluźniać i kłusować nieco szybciej, przynajmniej tak to wyglądało. Możliwie, że po prostu wydłużył wykrok. Pokłusował z 3 minutki w jedną stronę, potem w drugą tyle samo i kończymy, by się nie przemęczać. By rudy ochłonął ale się nie znudził poszłam z nim na mały obchód stajni. Był pobudzony, chodził z łbem w górze, chrapy miał rozszerzone, oczy wybałuszone, uszy w ciągłym ruchu a na najcichszy szelest reagował podskokiem w miejscu. Mimo to dzielny z niego koń. Odprowadziłam ogra do stajni, i wiążąc ponownie przed boksem zabrałam się za codzienne zabiegi pielęgnacyjne.
Podnosząc ponownie każdą z nóg potraktowałam jego strzałki dziegciem. Tym razem już ładniej je podał, chociaż na prawy przód jak się zaparł, tak musiałam się napracować, aby nakłonić go do uniesienia kopyta w górę. Pozostało mi już tylko wziąć smar do kopyt i potraktować nim bialutkie paznokietki ogiera. Poszło gładko. Poklepałam rumaka, zrobiłam krótką sesję masażu i odstawiłam w derce do boksu. Tam dostał 2 marchewki, spokojnie dał sobie zdjąć kantar i zajął się wcinaniem świeżo wsypanego do środka siana.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:52, 11 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Dziś znów chciałam polonżować trochę Runa. Kasztanek wracał szybko do formy, coraz częściej brykał i galopował, przybierał na wadze i robił się naprawdę przystojny (Jak na konia oczywiście ). Mamrocąc coś pod nosem otworzyłam drzwi stajni. Przywitało mnie kilka zaciekawionych spojrzeń i nieśmiałych przejawów radości na mój widok. Od razu poprawił mi się humor i dziarsko ruszyłam do biura, sprawdzić, czy aby jakiś koń nie czeka na trening. 'Hm...prócz rekonwalescentów to tu nie ma nic do roboty.' Stwierdziłam w myślach i od razu rozradowana w podskokach poszłam do siodlarni po lonżę i ochraniacze. Gdy tylko miałam czas zajmowałam się naszymi pacjentami. Jakąś szczególną więź poczułam z Runem - wychudzonym, humorzastym kasztankiem. Złapałam te pasujące na rudzielca i powędrowałam w stronę jego boksu. Run jak zwykle był teraz na pastwisku. Skubał sobie trawę, gdy przyszłam i stanęłam kilka metrów od niego. Podniósł łeb spojrzał się i zastrzygł uszami. Nie był jednak skory do podejścia. Wyciągnęłam torebkę z pokrojoną marchewką i zaszeleściłam parę razy. Wzięłam jeden kawałek i ułożywszy na dłoni wysunęłam w stronę ogiera. Kuszony zapachem warzywa niepewnie podszedł do mnie, skulił uszy i błyskawicznie zgarnął smakołyka. Wyciągnęłam kolejny kawałek i poczekałam, aż Run do mnie podejdzie. Szybko zjadł smakołyka i łypnął na mnie okiem, jednak nie odsunął się. Spróbowałam pogładzić go po nosie. Wpierw odsunął się, potem sam spróbował mnie skubnąć. Powoli gładziłam go po chrapach, kości nosowej, czole, ganaszu i szyi. Po nawiązaniu kontaktu zapięłam ogiera do uwiązu i wyprowadziłam z padoku. Poszliśmy przed jego boks, gdzie uwiązałam Runa i zaczęłam czyścić. Najpierw zlepki, których na coraz lepiej wyglądającym ciałku ogra było dość sporo, potem włosianką resztę brudów. Mimo iż Run wiercił się i kręcił, na początku też uciekał z łbem poszło w miarę. Pochwaliłam kasztanka i rozczesałam jego grzywę, grzywkę i ogon. Konisko zaczęło dobrze wyglądać. Sięgnęłam po kopystkę i poprosiłam ogiera o podanie lewego przodu - nic. No to mocniej naparłam - podał i ku zdziwieniu nie wyrywał ani razu. Pochwaliłam go i lewy tył - Jak zwykle schował nogę pod siebie, po czym wierzgnął zamaszyście do tyłu i postawił na ziemi. Drugi raz nie dałam mu wykręcić takiego numeru. Wyczyściłam dokładnie i prawy tył. Najpierw lekko schował pod siebie, potem już ładnie podał. Pochwaliłam głosem i prawy przód. Duże opory przed podaniem, dopiero przy bardzo mocnym naparciu na siebie podniósł kopytko i...po chwili mocno wyrwał mi z rąk. No to na nowo. W końcu nieco poirytowana skarciłam go głosem klepiąc jednocześnie w łopatkę. Obruszył się, wzdrygnął jak poparzony ale podał nogę już przy lekkim naparciu na ciało. Wyczyściłam nogę i chwaląc konia pogładziłam go po szyi. Było ciepło, więc nie zakładałam Runowi derki, odziałam go zaledwie w ochraniacze, a do kantara dopięłam lonżę i ruszamy.
Round-pen stał jak zwykle pusty, chociaż słyszałam, że ktoś planuje niedługo polonżować troszkę Melodię, więc starałam się nieco sprężać. Zamknęłam bramkę i puściłam kasztanka stępem w lewo, po dużym okręgu. Run szedł żwawo, był pobudzony i najchętniej by pewnie ruszył dzikim galopem przed siebie. Na widok przechodzącej obok ogrodzenia Damy zarżał i potruchtał kawałek.
-Hooo napaleńcu. Bez takich mi tu. - Powiedziałam napinając lonżę. Rudzielec posłusznie zwolnił, jednak ukazał swe niezadowolenie machając z moją stronę łbem z skulonymi uszami. Potem już był spokój. Postępował 5 minut w jedną stronę, 5 minut w drugą i poprosiłam go o kłus. Niestety ogier, zamiast posłusznie ruszyć dwutaktem wystrzelił jak z procy dzikim galopem, prezentując też kilka urokliwych baranków.
-Hej, koleżko, zwolnij! - Powiedziałam pospiesznie zwalniając wariata do kłusa. Kasztan parskając , kłusował zadowolony z łbem w górze, chrapy miał rozszerzone, w oku pojawił się pewien ognik, przebłysk temperamentu. Mimowolnie uśmiechnęłam się i dalej uspokajałam kasztanka wyrzucającego nogi mocno przed siebie. W końcu Run kłusował dość swobodnie, spokojnie i równo. Pokłusował 5 minut w prawo, potem 5 minut w lewo (przy czym znów zagalopował, ale szybko przeszedł do kłusa) i do stępa.
Wyciągnęłam sobie jednego drąga i ustawiłam na torze ogiera. Wróciłam na miejsce i najpierw parę razy przejeżdżamy go w stępie. Rudzielec najpierw nie zrespektował belki i puknął w nią, potykając się pokracznie. Teraz ją zauważył. Kolejne przejścia były już staranne, Run wysoko podnosił nogi dzięki czemu bardziej angażował stawy. Podwyższyłam drążka z jednej strony. Ogier ładnie podnosił nogi, najeżdżając na drążka zarówno z prawej, jak i z lewej strony. Ponagliłam kasztana do kłusa i jedziemy. Ładnie się postarał i podniósł trochę nogi, więc jeszcze 2 razy, 3 razy z drugiej strony i stęp. Jak zwykle wyszliśmy z round-penu i poszliśmy rozstępować się w lesie. Wróciliśmy po 10 minutach wypoczęci i zadowoleni. Run spisywał się coraz lepiej, powoli przestał podskakiwać na każdy szelest czy inny dźwięk.
W stajni zdjęłam Rudemu ochraniacze, konia zabrałam na myjkę gdzie dokładnie umyłam mu nogi od stawów skokowych i nadgarstkowych w dół. Dokładnie wyszorowałam też spody kopyt. Odwiązałam Rudego, poklepałam i wracamy przed boks. Znów go uwiązałam i zadziegciowałam, wysmarowałam kopyta, które podawał wyjątkowo ładnie, wytarłam smarki z nosa, przemyłam okolice pyska i oczy, potraktowałam maścią gdzie trzeba było i w końcu odstawiłam Runa do boksu. Dałam mu 2 marchewki, zdjęłam kantar z głowy i zostawiłam samego w boksie, zamykając drzwi za sobą i zbierając sprzęt.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Pią 17:04, 11 Mar 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:47, 23 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Pod wieczór, nieco wypluta zgrupowaniem, jeżdżeniem do koni itd itd przyjechałam do SC, polonżować chwilę kasztanka. Run stał w boksie, podobno wyczyszczony. Spojrzałam na niego - rzeczywiście, nie wyglądał na brudnego. Weszłam do boksu i przywitałam się z nim. Udało nam się nawiązać jakąś więź, poznawał mnie i obdarzył jakimś zaufaniem. Mimo to nadal nie dawał sobie ot tak dotykać uszu, zawsze musiał chociaż spróbować uciec z łbem. Tak było i tym razem, gdy po przywitaniu się, sprawdzeniu, czy jest naprawdę czysty wzięłam ogłowie z podwójnie łamaną oliwką i po przełożeniu wodzy chciałam założyć mu resztę, uniósł łeb i łypnął okiem. Poczekałam, aż go opuści i spróbowałam na nowo, mocniej przytrzymując go za nos. Run czując mus jabłkowy, w którym uprzednio umoczyłam wędzidło otworzył buzię, dał sobie włożyć je do niej i międląc cudem nie wygrał drugiej rundy walki o ogłowie. Poklepałam go, dałam kawałek jabłuszka i pozapinałam paski. Założyłam na nogi Rudego ochraniacze, lonżę przewlekłam przez kółko wędzidłowe z lewej strony, poprowadziłam wzdłuż pasków policzkowych na nagłówku i przypięłam do drugiego kółka. Pogładziłam konia po szyi i zaprowadziłam na round-pen.
Puściłam ogiera stępem przy ścianie, pilnowałam, by nie caplował, bo o ruch do przodu prosić go nie musiałam. Postępował 5 minut, zatrzymałam go, przepięłam lonżę, zdjęłam derkę i 5 minut w drugą stronę. Potem zacmokałam i kłus. Kasztan ruszył mocno do przodu, głowa w górę, kita w górę i heja banana. Uspokoił się po jakimś czasie, rozluźnił nieco, opuścił głowę i zaczął parskać zadowolony. 5 minut w jedną stronę, parę przejść i po jednym zatrzymaniu zmiana kierunku i kłus w lewo. Run pochodził 5 minut, wykonał parę przejść i zagalopowanie. Rudy ruszył z brykami do przodu, potem już nawet spokojnie, luźno galopował parskając rytmicznie z opuszczonym łbem. Kolejne 5 minut i do kłusa. Zagalopowanie, koło galopem i do kłusa. Do stępa, do stój. Poklepałam konia i przepięłam lonżę i puściłam kłusem w drugą stronę. Jedno koło kłusem i galop. Run strzelił z zadu i puścił się mocnym galopem, z głową w górze, chrapy miał szeroko rozwarte, kitę w górze i galopował lekko. Zarżał raz, potem zaczął się uspokajać. Pogalopował 5 minut i do kłusa. Pokłusował 5 minut, międląc wędzidło i do stępa. Założyłam mu derkę i pochodziłam po terenie stajni przez 10 minut. W końcu wróciliśmy do stajni.
Zdjęłam z konia ochraniacze i wprowadziłam do boksu, gdzie zdjęłam mu także ogłowie. Poklepałam, dałam 2 marchwie i w końcu zostawiłam samego, zamykając boks i zbierając sprzęt.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:40, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Przyjechałam do SC, zająć się Rudzielcem. Dziś nie miałam pomysłu na trening. Stwierdziłam, że spróbuję na niego wsiąść i pojeździć trochę, całkiem sama. Ponieważ Run stał już jakiś czas po tym, jak w przypływie furii zwalił pewną dziewczynę w dość brutalny sposób postanowiłam go najpierw mocno przeganiać, a może nawet spróbujemy wykonać join-up? Zobaczymy. Gdy przyszłam ogier ścigał się z wiatrem wzdłuż ogrodzenia. Zagwizdałam. Gwałtowne zatrzymanie i spojrzenie na mnie. Oparłam się o bramkę i znów zagwizdałam. Rudy podleciał do bramki kłusem bardziej arabskim aniżeli hanowerskim. Pogładziłam go po chrapach i po chwili zrobiłam unik od jego pięknych, niedawno tarnikowanych ząbków.
-No, panie koniu. Tak nie wolno - Powiedziałam patrząc na niego karcąco i kiwając palcem. Run stał w bezruchu, czekał na mnie. Otworzyłam bramkę i znów kłapnięcie zębami, następnie obrót na zadzie, bryknięcie gdzieś niewiadomo gdzie i odgalopowanie. Znowu. Zamknęłam bramkę i gwiżdżąc łaziłam za ogierem. W końcu zrezygnowana zapędziłam go w kąt padoku i gdy przebiegał obok mnie mocno złapałam za kantar i szarpnęłam. Ogier machnął łbem i stanął jak wryty.
-I co? Fajnie? - Powiedziałam zapinając do kantara uwiąz. W końcu dotarliśmy na plac, gdzie uwiązałam kasztanka i dokładnie wyczyściłam. Run już spokojniejszy, przemyślawszy swoje błędy tylko raz spróbował mnie ugryźć, raz kopnąć. Nogi podał niechętnie, ale na szczęście już dawało się go namówić. Z resztą poszło gładko. Przyznam, że Rudzielec wydobrzał, i to bardzo. Poklepałam rumaka, odwiązałam i na round-pen.
Spuściłam ogiera z uwiązu i zagoniłam na koło. Przyjęłam agresywną postawę i po kole stępem pogoniłam do galopu. Run chętnie poleciał przed siebie z bryknięciami i machnięciami głową, szedł szybko i dopiero po dłuższym czasie zwrócił na mnie uwagę. Strzeliłam uwiązem ponaglając galop, bo kasztan zaczął zwalniać. Machnął łbem i przyspieszył kroku. Zagrodziłam mu drogę i zmiana kierunku. Run galopował długo, nim pojawił się pierwszy sygnał - lustrowanie uchem, następnie skierowanie go w moją stronę. Zmieniałam kierunki co jakiś czas, nie pozwalałam Rudzielcowi zwalniać. Długo czekałam też na kolejny sygnał - odruchy przeżuwania. Stwierdziłam, że ja nie odpuszczę, najwyżej zrezygnujemy z dzisiejszej jazdy. Zmieniłam kierunek. Ogier coraz lepiej reagował na sygnały wysyłane przeze mnie, zaczynał się jako-tako słuchać. Doskonale odczytywał moje zamiary, od wejścia na lonżownik nie mówiłam nic. Po dłuższym czasie kasztan zaczął opuszczać głowę, nie zaprzestając przeżuwania i mając ucho ciągle skierowane na mnie. W końcu galopował z głową niziutko, na tyle na ile mógł. Zmiana kierunku. Łeb w górę, ale po chwili wędruje w dół i w dół. Gdy rudy galopował z głową nisko dłuższy czas w obie strony obróciłam się napięcie i zmieniłam postawę na zachęcającą do połączenia. Kroki na podłożu ucichły. Słyszałam tylko bicie swojego serca i dyszenie ogiera. Po chwili dołączył do tego odgłos cichych stąpnięć po piasku. Poczułam gorące powietrze na karku. Nie patrząc w oczy konia obróciłam się powoli i dotknęłam jego chrap. Poczułam nagły przypływ niezwykłej energii, wczułam się w tego konia. Run nie uciekał od dotyku, nie próbował też gryźć. Pogładziłam go po głowie, podrapałam po ganaszu, sprawdziłam, czy akceptuje dotyk na swoim ciele. Spinał się w paru miejscach, ale nie uciekał, nie wkurzał się. Podstawy zaufania zaczynały się budować. Powędrowałam na drugi koniec round-pena, ogier poszedł za mną. Ruszyłam truchtem, kasztan zakłusował z łbem przy moim ramieniu. Zrobiłam jedno okrążenie i zwolniłam, zaczęłam się kręcić we wszystkie strony. Run cały czas podążał za mną, trzymając chrapy przy ramieniu. Zatrzymałam się, obróciłam i znów zaczęłam gładzić go po całym ciele. Był postęp - koń mniej się spinał, w paru miejscach zaakceptował już całkowicie mój dotyk. Najcięższym orzechem do zgryzienia okazały się uszy, które owszem, dawał dotykać, ale machał przy tym ogonem i się mocno spinał. W końcu postanowiłam dać spokój i klepiąc po szyi spojrzałam w końcu w oczy Hanowera. Było w nich zaufanie, spokój ale też ten nieodłączny błysk, przez który kasztan staje się bardzo fascynującym mnie koniem. On miał 'to coś'.
Wróciliśmy na stanowisko i po byle jakim uwiązaniu ogiera założyłam mu (dając uprzednio do powąchania) ochraniacze, siodło z czaprakiem i futerkiem pod spodem i ogłowie. Przy ostatnim był drobny problem z uciekającymi uszami, ale jakoś dałam sobie radę dzięki cierpliwości i spokoju, które wpłynęły we mnie, gdy po join-upie dotknęłam chrap ogiera. Zyskałam nową energię i chęć do pracy.
Gotowi za trening powędrowaliśmy do schodków. Pokazałam je Runowi i podprowadziłam tak, bym mogła wsiąść. Weszłam, sprawdziłam popręg, wsadziłam nogę w strzemię i nie opierając się na nim zbytnio szybko ale delikatnie wsiadłam na konia. Run napiął mięśnie i machnął ogonem. Poklepanie go trochę pomogło, ale widać było, że jazdy nie są jego ulubioną formą ruchu. Mam nadzieję, że jednak je polubi. Stępem na luźnej wodzy pojechaliśmy na maneż. 10 minut stępa na luzie, następnie nabieramy wodze i lekkie półparadki, jeździmy na dużym kole. Run usztywnił się, ale nie uniósł łba. Po dłuższej pracy w obie strony zaczął odpuszczać i rozluźniać się, delikatne działanie łydek zachęciło go do podstawienia zadu. Poklepałam po jednym ładnym kole w jedną stronę, potem po drugim w drugą i zatrzymałam. Nieco od ręki, trzeba popracować. Sprawdziłam popręg i stęp. Parę kroków i zatrzymanie. Trochę lepiej, ale nadal dużo do dopracowania. Ruszenie stępem, parę kroków i zatrzymanie. Lepiej. Jeszcze z 5 zatrzymań w tę stronę, potem z 3 w drugą i dla jakiejś odmiany ruszenie kłusem.
Run ładnie zareagował na łydkę i poszedł energicznym, równym kłusem. Zrobiliśmy parę okrążeń na większym luzie i powrót do normalnego kontaktu na wodzy, zaczynamy robić sporadyczne koła, przejścia do stępa. Z początku opornie. Koń- kołek, przejścia głównie od ręki ale powoli, małymi kroczkami poprawiamy, szlifujemy. Z czasem Run rozluźnił się, poprawił znacznie przejścia i zaczął szukać kontaktu w dole. Chwaliłam go głosem, parę razy poklepałam i zaczęłam robić zatrzymania z kłusa. Z początku ciężko, koń stawał nierówno, średnio reagował na dosiad. Zaczęłam z nim pracować nad płynnością przejść, wykonując zatrzymanie na sekundę, ruszając kłusem i po jakimś czasie znów zatrzymując na sekundę. Od czasu do czasu, by się Rudzielcowi nie skojarzyło, że zatrzymania są tylko na sekundę zatrzymywałam go na dłuższy czas. Ten typ ćwiczeń bardzo nam pomógł. Run rozluźnił się, przejścia zrobiły płynne i wykonywane od dosiadu. Po paru korektach ustawienia nóg zaczął stawać też równo, podstawiając zad. Poklepałam ogiera i żucie z ręki w kłusie na kole. Łydkami utrzymywałam wygięcie, półparadkami zachęcałam do podążania za kontaktem. Gdy uzyskaliśmy bardzo ładne żucie z ręki powrót do ustawienia i poklepanie. Znów żucie, tyle, że na prostej i z 5 min jazdy w niskim ustawieniu. Nawet parę razy przejechaliśmy przez 4 drążki w kłusie. Przyznam, że Hanower jest świetnym koniem, bardzo ambitnym i zdolnym, tylko musi się zgrać z jeźdźcem, mieć do niego zaufanie i szacunek...Koń dla jednego jeźdźca. Przeszłam do stępa, by odpocząć sekundę przed galopem.
W końcu nabrałam wodze i kłus. Trochę pracy w kłusie nad rozluźnieniem, bo Rudy usztywnił się trochę czując, co się szykuje. Kłus roboczy, pośredni, parę przejść i w końcu w narożniku delikatne pomoce do zagalopowania. Kasztan płynnie przeszedł do obszernego, okrągłego galopu, podrzucając tylko lekko zadkiem i machając ogonem. Pochwaliłam go, bo do niedawna miał zwyczaj brykać przy zagalopowaniach. Mimo to byłam czujna, bo w każdym momencie nasza bomba zegarowa mogła wybuchnąć, a jakoś nie pisałam się na badanie struktury piasku. Dobrze zrobiłam, bo trochę po jednym okrążeniu Rudy zaczął tak brykać, że były przynajmniej z 4 momenty, w których mogłabym spokojnie zlecieć. Na szczęście mój upór i motywacja przykleiły mnie do siodła. Ogier czując i widząc, że nadal siedzę na jego grzbiecie uparcie walczył o swoje. Ostatecznie wzięłam bata w jedną rękę, wodze w drugą, zaparłam się mocno i dałam mu po zadzie. Hanower wypruł do przodu, następnie zatrzymał się, za co znów bat. Baran. Bat. Ostatecznie koń stanął i dysząc, drżąc przeżuwał wędzidło. Nie byłam zadowolona ze swojego czynu, ale nie widziałam innej opcji. Musiałam go skarcić, a w danej chwili miał gdzieś moje łydki, głos i rękę. Ruszyliśmy stępem. Średniej wielkości koło. Chwila w stępie i zagalopowanie. Płynne, z machnięciem ogonem. Nie pozwalałam Runowi przyspieszać chociażby odrobinkę, narzucałam tempo i miał się trzymać. Galopując po kole udało nam się jakoś dogadać i na ścianę. Równe tempo, żadnych zmian. Czułam, jak kasztan pcha zadem, mimo spokojnego tempa posuwaliśmy się o duże odległości. Chłopak ma fulę i to jaką... Plac okrążyliśmy sporą ilość razy i do kłusa. Koło w kłusie i zagalopowanie. 4 fule i do kłusa. Dłuższa chwila kłusa i galop. Takie przejścia w sporej ilości, by się skupić, uspokoić i zrównoważyć. Gdy wyglądało to dobrze pochwała, luźna wodza i zmiana kierunku. Nabranie wodzy i po chwili kłusa zagalopowanie. ładne, płynne przejście w spokojny, równy galop. Po 3 okrążeniach spróbowałam skrócić nieco fulę rudzielca. Opornie, powoli zmniejszaliśmy nasze kroki o parę centymetrów nie odangażowując zadu. Gdy kroki były naprawdę małe jak na Runa, poklepałam go i luźna wodza, chwila takiego galopu. Przeszłam do półsiadu i przyłożyłam łydki. Run wyciągnął się mocno, galopując przed siebie niczym czołg. To dopiero odczucie - galopować na luzie na koniu, który słynął z zrzucania jeźdźców i powodowania u nich dłuższych ubytków na zdrowiu bez kontaktu na wodzy, w półsiadzie, jeszcze w wyciągniętym galopie. teraz dopiero poczułam, co to ryzyko i jak duża potrafi być fula konia. Po paru okrążeniach zwolniłam ogiera i do kłusa.
Na dziś wystarczy. Luźna wodza, spokojny kłus, może z 3 przejazdy przez drągi i do stępa. Ustaliłam 15 minut na rozstępowanie. Kasztan szedł nadal energicznie, ale już bez tego wszechobecnego nabuzowania. W końcu spuścił swój nadmiar energii. Był cały mokry, gdzieniegdzie powyłaziły mu żyłki. Cóż się dziwić, pogoda jak w lato. Obawiałam się, czy nie przeforsowałam konia, ale nic na to nie wskazywało. Run najwyraźniej był twardym okazem. Stępowaliśmy w ciszy, czasem słychać było tylko parsknięcie ogiera, lub inne odgłosy tradycyjne dla stajennego życia. Ostatecznie po ustalonym czasie wyjechałam z maneżu. Zatrzymaliśmy się pod stajnią, poklepałam kasztana z obu stron szyi, dałam krążek marchewki i powoli zsunęłam się na ziemię.
-Dobry z Ciebie koń, Run - Powiedziałam przytulając się do mokrego rudego pyska.
Weszliśmy do chłodnej i zacienionej stajni. Od razu lepiej. Zatrzymałam ogiera przed boksem, rozsiodłałam, odziałam w kantar i na myjkę. Schłodziłam mu nogi, nieco cieplejszą wodą potraktowałam całego ogiera. Było tak ciepło, że nie było obaw do takich ruchów. Run trochę się kręcił, bo dawno nie myty chyba się odzwyczaił. Za powierzchowne umycie każdej połowy ciała dostał krążek marchewki, więc powinien mycie dobrze kojarzyć. Ściągnęłam z niego wodę ściągaczką, odwiązałam i na dwór. Poszliśmy na jedną z pobliskich polan, gdzie wypasano konie. Run ochoczo zabrał się do koszenia zieleninki. Ja chwilę postałam, następnie usiadłam zmęczona treningiem. Położyłam się na chwilę i nadal obserwując konia cieszyłam się życiem. Run schnął szybko, już po 30 minutach był prawie suchy. Pozostaliśmy na polance jednak dłużej, miałam okazję pogadać z Deidre, Nojem i Carrot siedząc sobie w kółeczku. Łącznie spędziliśmy tam ponad godzinę. Suchego i najedzonego konia odstawiłam do boksu, gdzie po jakimś czasie dostał przygotowany przeze mnie obiad.
słów: 1791 (PNH 403) - wezmę 1500 hrs
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:46, 28 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Dziś postanowiłam polonżować chwilę Runa. Pogoda do bani, nikomu nic się nie chce, ale konia należałoby ruszyć. Wzięłam z siodlarni pas do lonżowania, czaprak, futerko, wypinacze, ogłowie i owijki dla Rudego. Dodatkowo jakoś uchwyciłam lonżę i bat do lonżowania dla mnie. Wszystko to zaniosłam pod boks ogiera. Kasztan wyjrzał zza drzwiczek. Pogładziłam go po nosie nim zdążył skulić uszy i kłapnąć lekko zębami w ramach pogróżki. Złapałam kantar i weszłam do środka.
-no Rudzielcu, dziś mamy lajty. - Powiedziałam pewnie zakłądając kulącemu się ogierowi tasiemki. Dopięłam do tego uwiąz i wychodzimy na korytarz. Przypięłam ogra na dwa uwiązy i zabrałam się za czyszczenie. Kasztan był cały w zlepkach, do tego się uporczywie wiercił. Ostatecznie skarciłam go ostry "ej!" dodatkowo klepiąc w łopatkę. Podziałało. Szybko skończyłam co zaczęłam, konia przeczesałam do reszty włosianką i grzebień w dłoń, rozczesujemy grzywę, następnie ogon. Poszło w miarę szybko, więc czas na kopyta. Ogier zaczął je nawet ładnie podawać, chociaż miał spore opory w przodami. Mimo to dałam radę i tuż po wyskrobaniu brudów z ostatniego kopyta zawijałam poszarzałe od brudu nogi hanowera. Ku zdziwieniu stał jak wryty. Nie narzekałam - w końcu mogłam zrobić coś bez przeszkód. Poklepałam go, dałam smakołyka i ułożyłam na coraz lepiej wyglądającym grzbiecie czaprak, futerko i ostatecznie pas, który zapięłam na pierwszą dziurkę. Wypinacze przyczepiłam na razie do kółek przy pasie, złapałam ogłowie i zamieniłam z kantarem. Run nieco niechętnie przyjął wędzidło, ale w końcu się udało. Pozapinałam paski, odpięłam wodze, przypięłam lonżę, w dłoń wzięłam bata i ruszamy.
Powędrowaliśmy na round-pen. Najpierw zacisnęłam trochę pas, co wywołało u ogiera niemałe wierzgnięcie. Uspokoiłam go, podciągnęłam jeszcze o dziurkę i puściłam stępem w lewo. Kasztan szedł energicznie, ale bez szału. Dopiero po jakimś czasie rozluźnił się trochę i zaczął mocniej działać tylnymi nogami, podkładając je głębiej pod kłodę i angażując resztę grzbietu do pracy. Mądry koń wie, czego wymagam. Parę minut w jedną stronę, zatrzymanie, zmiana kierunku. Znów parę minut już fajnego stępa i zatrzymanie. Sprawdziłam pas - w porządku. Wydłużyłam wypinacze jak tylko się dało i przypięłam do kółek wędzidła. Ustawienie takie, jak na lekki kontakt w kłusie. Wróciłam na środek i polecenie do stępa. Run wpierw usztywnił się dość mocno, ale po paru okrążeniach odpuścił, uelastycznił się i wszedł na ładny, stabilny kontakt.
Ponagliłam kasztanka do kłusa. Ruszył chętnie, unosząc łeb w górę. Po chwili opuścił go, czując opór wypinaczy. Przy kolejnym okrążeniu wszedł na kontakt, a przy jeszcze kolejnym ustabilizował go i skupił się na pracy. Gdy pokłusował trochę poprosiłam go o zatrzymanie. Najpierw przeszedł do stępa i dopiero po paru kroczkach zatrzymał. Podeszłam, przepięłam lonżę i w drugą stronę. Ładne ruszenie kłusem ze stój, potem fajna praca grzbietu i zadu, ogier wyraźnie angażował się w wykonywaną robotę. Pokłusował trochę, popracowaliśmy nad przejściami kłus-stój-kłus. Wpierw opornie i z dużą ilością stępa, z czasem zaczęło to jakoś wyglądać. Przy jednym z zatrzymań podeszłam i skróciłam wypinacze na tyle, by ogier musiał się prawidłowo ustawić z głową, no, może nieco przed pionem, ale dosłownie odrobinkę. Pogoniłam do kłusa. Najpierw Run walczył z ograniczeniem wolności szyi, jednak po jakimś czasie międląc wędzidło ładnie opuścił łepetynkę, a ja pilnowałam, by dopychał do tego zad. Przyznam, że mimo długiego okresu czekania uzyskałam swój cel - Run doszedł do zebrania, odciążając przód. Zatrzymanie. ładna, szybka reakcja. Podeszłam, pochwaliłam i w drugą stronę. Runiasty od razu przy ruszeniu kłusa się pozbierał do kupy i szedł tak, momentami jedynie wychodząc a to z ustawienia głowy, a to z zaangażowania zadu. Przejście do stępa i chwila odpoczynku przed galopem. Kasztan naprawdę ładnie pracował, mile zaskakiwał dzisiejszego dnia.
Po chwili stępa pogoniłam ogiera do kłusa, następnie do galopu. Ruszył chętnie, na szczęście bez brykania. Machnął parę razy ogonem i powalczył z kontaktem, jednak po paru okrążeniach odpuścił, zaczął kombinować z swoim galopem. Zachęcałam go do zaokrąglenia swojej fuli, mówiąc "góra, góra, góra". Trochę dziwny zwrot i zachowanie, ale potem pod siodłem będzie nam łatwiej to jakoś sklecić. Rudy po dłuższej chwili galopu zaczął poprawnie kombinować, a zachęcany częstymi pochwałami powoli, stopniowo zaokrąglał swój galop. Mimo to jego fula dalej pozostawała ogromna. Ale taki to już koń i tyle. Gdy się nagalopował przejście do kłusa, chwila kłusa i zagalopowanie na 3-4 fule, przejście do kłusa. Potem to samo. I tak z 3 przejścia, w końcu do stępa. Przepięłam lonżę i w drugą stronę. Kasztan chwilę odsapnął i kłus. Po chwili galop. Ładny, lekko zaokrąglony, równy, z koniem poskładanym do kupy. Chwaliłam Runa głosem, pogalopował z 5 kółek i do kłusa. Trochę kłusa i zagalopowanie. 3-4 fule galopu i do kłusa. I znów - sporo kłusa, zagalopowanie na parę fuli i do kłusa. Parę takich przejść, na ich upłynnienie i zachęcenie konia do pozostawania na tym samym kontakcie przy zmianach chodów.
W końcu postanowiłam, że starczy nam galopu. Zatrzymałam kasztana i ustawiłam 3 drągi na kłus. Poluźniłam nieco wypinacze, by rudy mógł się trochę wyciągnąć w dół nad belkami i jedziemy. Ogier z początku puknął 2 drążki. Nakazałam mu kłusować nieco żwawiej. Dużo lepiej. Ładna praca grzbietu, nogi poprawnie podnoszone. Pochwaliłam go głosem i jeszcze raz. Ładnie. Mimo iż nie pasowało Rudy zrobił spory krok do przodu i zgrabnie poradził sobie z problemem. Najechał jeszcze 2 razy i zmiana kierunku. Parę razy w drugą stronę i podwyższamy na cavaleti (30 cm). Mocniejszy kłus, wypinacze już odpięte. Rudy bardzo ładnie przeszedł nad koziołkami. Bez puknięcia, mocno angażując grzbiet i podnosząc wysoko nogi. Pochwaliłam go i jeszcze 2 razy. Potem 3 razy w drugą stronę i do stępa.
Podeszłam do ogra i poklepałam sowicie po szyi, dając równocześnie kawałek marchwi. Pokręciliśmy się po round-penie, póki Rudzielec nie ochłonął i podeschnął na klacie, w końcu wracamy do stajni.
Zatrzymaliśmy się przed boksem. Zdjęłam z Hanowera ogłowie, założyłam kantar i na spokojnie, bez pośpiechu zdjęłam z niego pas, futerko i czaprak, powiesiłam nieopodal i odwinęłam nogi. Zaprowadziłam ogiera na myjkę, schłodziłam mu nogi, umyłam kopyta i do boksu. Przytuliłam się do jego dużego, ciepłego cielska.
-Fajny z Ciebie koń, tylko straciłeś zaufanie i okazujesz to przez agresję... - Powiedziałam gładząc jego coraz lepiej umięśnioną szyję. W końcu zostawiłam Runa samego, wsypując mu do żłoba owies i zabierając używany dziś sprzęt. Uważam, że dzisiejsza lonża dobrze rokuje na przyszłość.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zuzka
Dołączył: 11 Lut 2011
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:45, 15 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Weszłam do Exodusa i zobaczyłam Noxla. Biedny. Dawno do niego nie zaglądałam. Podeszłam do boksu i dałam mu marchew. Weszłam do niego i zaczęłam czyścić, a potem go osiodłałam i wyszliśmy na dwór. Capnęłam po drodze lonżę i na lonżownik. Zaczepiłam konia i ruszyłam do stępa. Koń się ruszał pięknie, choć widziałam pewną dozę stresu. Prawdopodobnie stresującym czynnikiem byłam ja. Serek nie widział mnie od dawna. Cmoknełam i uśmiechnęłam się. Wiedziałam że to nic nie da i że muszę sobie jeszcze raz pozyskac jego zaufanie. Zatrzymałam go i rozsiodłałam. Zrobimy mu join-up. Odpiełam lonżę i pogoniłam. W tym momencie wszedł Szymon.
-Hejka. Co robisz?
-Musze na nim pojeździć. Na Insidzie też, a potem mam trening Borduma.
-To może ty wejdziesz na Insida, ja na Noxla i pojedziemy w teren a potem zajmiesz się Bordumem co?
-Mi pasuje!
Poszłam do Insida. Nie macie pojęcia jak się ucieszył!
-Mój mały łobuz!- wtuliłam mu się w grzywę i zaczęłam czyścić.
Po osiadłaniu weszłam na plac i powiedziałam Szymonowi by poczekał jeszcze chwilę i poszłam po mapy. Przyszłam i wsiedliśmy. W planach miałam podjechanie pod SC i zabranie 3 koni pod kuzynką i koleżankami: Apacza, Bumeranga i Runa. I pojechaliśmy w las. Jechaliśmy stępem. To pierwszy teren Insidowego. Jechał taki ciekawy wszystkiego! Noxle nie miał takiego kłopotu. Jechał ładnie bez emocji. Do czasu gdy Szymon dał łydke. Ruszył żwawym stępem przechodzącym w kłus. To zakłusowaliśmy na co Ini zareagował radosnym przejsciem czym zaraził tez Noxla. Dobrze mi się patrzało jak oni dwaj się świetnie dogadują. W pobliżu zobaczyłam jeziorko lecz nie było tak gorąco by się wykąpać. Przeszliśmy do stępa gdyż za jeziorkiem widniało SC skąd wychodziły dziewczęta. I skierowaliśmy się do mojej stajni....
Po krótkiej kontroli robót i nakarmieniu bocianów wróciliśmy na ścieżkę a przy jeziorku... Bix i Nightmare!
-Night...
Klacz odwróciła łepetynkę jakby mnie poznawała... Zsidałam z Noxla i powiedziałam Szymonowi by go potrzymał.
-Hejka Bix! Czy mogę...
-Oczywiście!
Wtuliłam się w sierść ukochanej klaczy. Przesłałam jej krótkiego buziaczka.
-Bix jedziesz z nami tu przez mostek?
-No ja moge tylko kawałek i wracamy do Ahory.
-To chociaż ten kawałek.
I jedziemy dalej kłusem. Klaudia z Runem wydawali się być parą wprost stworzoną dla siebie. Ale już Wiktoria narzekała na Apacza. Że to tamto siamto... wrrrr. A jadzia z Bumerangiem zapowiadali się nieźle lecz Bu nie ufał Jadzi. Bix i Night jechały swobodnie, ja z Inim byliśmy wniebowzięci a Szymon z Noxlem.... no okej... Przejechaliśmy obok jeziora i Bix skręciła w alejke do Ahory a my zagalopowaliśmy w zastępie. Szymon sskkaakkaałł w siodle, ja jechałam półsiadem, na co Inside przyspieszał co powodowało że Noxle ktłóry był za Bułanym tez przyspieszał na co Szymon reagował napadem czkawki. Reakcja łańcuchowa. Dojechaliśmy do skrzyżowania gdzie stanęliśmy i umówilismy się na spotkanie w Exodusie. A mu z Szymonem spokojnym stepikiem dojechaliśmy do exodusa gdzie po rozsiodłaniu wypuściliśmy konie na pastwisko. A niech się popasajom.
Ma watek z koniem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:59, 18 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Przyjechałam do SC z zamiarem poskakania co nieco z Runem. Ogier cały w zaschniętym błocku stał sobie zadowolony i kulił się na każdego z przechodniów. Westchnęłam i nim podeszłam do Rudego ADHD zgarnęłam z siodlarni siodło wszechstronne, ogłowie z wytokiem, ochraniacze, w miarę cienki czaprak i szczotki. Poukładałam w miarę logicznie i wyciągnęłam kulącego się Hanowera z boksu.
-Przestań się kulić świrze - Powiedziałam do konia dając mu kawałek marchewki, gdy tylko zmienił ustawienie uszu. Chwyciłam iglaka i dokładnie rozczesałam wszyściutkie zlepki sierści i zaschniętego piachu z coraz lepiej wyglądającego ogra. Run stwierdził, że nie chce mu się wiercić i uprzykrzać mi życie, więc stał przysypiając, za co byłam niezmiernie wdzięczna. Po załatwieniu najgorszej sprawy wzięłam włosiankę i na szybko przeczesałam marchewkową sierść konia. Trochę się burzył przy czyszczeniu brzucha i łba, jednak jakoś mi się udało z nim dogadać. Poklepałam i rozczesałam króciutką grzywę oraz dość długi, prosto ścięty ogon. Poszło gładko, więc migiem kopyta, których oczywiście pan złośliwy podać nie chciał. Męczyłam się długo, w końcu poirytowana do granic możliwości dałam ogierowi w łopatkę. Run wzdrygnął się, spojrzał na mnie spojrzeniem niewiniątka i w końcu podał ładnie nogę. Z resztą poszło już jak po maśle. Poklepałam Rudzielca i złapałam ochraniacze. Pozakładałam na jego mocne, długie nogi, dopasowałam najlepiej jak się dało, wzięłam siodło. Razem z czaprakiem umieściłam na grzbiecie wyraźnie budzącego się rumaka i poprawiłam z lekka. Nie zapinając popręgu chwyciłam ogłowie i zamieniłam z kantarem. Ogier ładnie przyjął wędzidło, za co został pochwalony i nie zapinając nachrapnika ani nic przełożyłam pętlę wytoku przez popręg, zapięłam na pierwszą dziurkę i dopiero reszta pasków. Dopasowałam jak trzeba, sama założyłam kask, złapałam palcat skokowy w łapkę ubraną w rękawiczkę i idziemy przed stajnię. Podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i z strzemienia lekko wskoczyłam na grzbiet ogra. Run zrobił jeden krok w boki stanął jak pokraka. Nie zwracając na to uwagi poprawiłam co należało i delikatnie musnęłam Rudego łydkami.
Energicznym stępem ruszyliśmy na maneż. Wspaniały Say ustawił nam już parę ciekawych przeszkód. Na luźnej wodzy podprowadzałam ogiera do każdej z nich, zapoznawałam, przejeżdżałam przez drągi i powolutku, stopniowo zbierałam do kupy starając się omijać jazdę po prostych. Koń znający mnie i moją rękę wręcz bardzo dobrze bez sprzeciwów przyjął proponowany kontakt i podstawił zad. Owszem, z początku nieco się usztywnił, jednak parę wygięć w obie strony, zatrzymań i wszystko gra. Po 10 minutach stępowania zatrzymałam Runa, sprawdziłam popręg i ruszamy kłusem.
Od początku kłus pośredni, jednak po paru krokach schodzimy w niskie ustawienie i rozciągamy mięśnie, rozluźniamy się. Spędziliśmy tak trochę jazdy, pracując nad tym, by Rudy utrzymywał kontakt, nie zostawiał zadu kilometr dalej i reagował na delikatne pomoce. Dużo zmian kierunków, wolt, wężyków, parę przejść i przechodzimy w tradycyjne ustawienie. Zaczynamy przejścia przez drążki. Energiczny kłus, ładne pokonanie belek i zatrzymanie. Ogier naparł na wędzidło, jednak po przejściu odpuścił. Poklepałam i ruszenie kłusem. Ładne, płynne. Zawracamy, drągi i zatrzymanie. Trochę lepiej. I znów to samo, ale przez cavaletti. Kasztan miał dziś nastrój ambitny, nogi podnosił bardzo wysoko i chętnie najeżdżał na wszelkie kombinacje. W końcu zmiany tempa i jazda raczej po śladzie. Dodania, skrócenia, kłus ćwiczebny i anglezowany, przejścia do stępa i do stój oraz z stępa i z stój, parę prób cofania chociaż o kroczek i do stępa,luźna wodza, chwila wytchnienia przed galopem.
Gdy Run trochę odsapnął i uspokoił oddech zebrałam wodze, pozbierałam go i kłus od lekkiej łydki. Ten czując co się święci od razu zaczął się usztywniać i zadzierać łeb. Zamknięcie w pomocach, parę wolt i konik spokojny, zrównoważony. W narożniku usiadłam w siodło, przyłożyłam łydki i lekkim ruchem bioder wprowadziłam kasztanka w galop. Ogier szedł chodem okrągłym, mocno angażując zad i parskając w rytm kroków. Fulę miał jak zwykle ogromną, ale do tego można się przyzwyczaić. Przejeżdżając obok jakiegoś innego konia Rudy zaczął swoje wyBRYKI. Najpierw parę baranków na przemian z podrzucaniem zadka, potem parę susów, przysiad na zadzie i ostatecznie mocne zamachnięcie się przednimi nogami i mocny, posuwisty galop. Zgarnęłam łobuza na koło i uspokajamy się, zaokrąglamy, skracamy. Gdy uzyskałam równe, wolne tempo, chód rytmiczny i spokojny wróciłam na ścianę. Przejście do kłusa, potem zagalopowanie. Pochwała za ładne zmiany chodów i w galopie 3 cavaletti na 2 fule. Spokojny, prosty najazd, koń pozbierany i skupiony, zamknięty w pomocach. Ładne przegalopowanie przez pierwszego koziołka, potem przy drugim nieco za blisko, trzeci w porządku. Pochwała i jeszcze raz. Tym razem pierwszy wypadł źle, reszta spokojnie. Jeszcze raz. W końcu idealnie pasowało nam wszędzie, więc na ostatnim drągu zmiana nogi. Mocno przestawiłam pomoce, ustawiłam Runa w drugą stronę i udało się. Poklepałam i z drugiej nogi. Raz nam nie pasowało do ostatniego drąga, potem ładnie i w końcu super. Poklepałam i do kłusa.
Kłusem wykonałam jedno okrążenie uspokajając rozjuszonego nieco ogierasa i najeżdżamy na kopertkę mającą z 40 cm. Spokojne tempo kłusa, koń prosty i zamknięty w pomocach, na odskoku łydka i oddajemy wodzę. Bardzo ładny skok, po nim dalej kłus. Pochwała i z drugiej strony z kłusa. Również ładnie, chociaż nieco przedwczesny odskok, ale do wybaczenia. Poklepałam i zagalopowanie. Z galopu po 2 razy na nogę. Ładne skoki, spokojne, płynne, ogier był bardzo w nie zaangażowany. Pochwaliłam i galopując na prawą nogę skierowałam kroki konia na stacjonatę 60 cm. Równe tempo, koń spokojny i pod kontrolą, równowaga. ładnie się wpasowaliśmy i oddaliśmy ładny skok. Pochwała i jeszcze raz. Również ładnie, więc z pomocą kopertki zmieniamy nogę i jedziemy z lewej stacjonatę 70 cm. Prosty najazd na zrównoważonym koniu i nieco przedwczesny odskok. Przy drugim podejściu nieco mocniejszy galop i b. ładnie. Dla utrwalenia powtórka. Ładnie, spokojnie, lekko. Pochwała i najeżdżamy na doublebarre 70/85 cm z dwoma drągami na 2 fule przed. Spokojne tempo, i wpasowanie do drąga. Hop-2 fule-hop-2 fule i hop przez przeszkodę. Zmiana nogi w locie była i teraz na prawą nogę. Ładnie, trochę za bliski odskok ale ze spokojem wyratowany. Pochwaliłam Rudzielca i do stępa na chwilę. Na koniec skoków zostało nam przejechanie parkuru + jeden szereg na 2 fule stacjonata 90 cm i okser 100 x 50. Gdy trochę ochłonęliśmy pozbieraliśmy się do kupy, zagalopowaliśmy i jedziemy kopertę z prawej nogi. ładny skok, po nim na prawo na stacjonatę. Za bardzo rozjechane i daleki odskok. Po stacjonacie zawijamy na prawo i doublebarre, już bez drągów. Ładny, dobry technicznie skok z zapasem i na lewą nogę kolejna stacjonata. Tu pasowało i w końcu jedziemy szereg. Run widząc w końcu jakieś wysokości postawił uszy na sztorc i zaczął przyspieszać. Zamknęłam go w pomocach, wykręciłam woltę na uspokojenie i jedziemy. Na odskoku łydka, potem przytrzymanie i okser. Ładnie, czysto i spokojnie. Poklepałam kasztanka i do stępa.
-Dobry konik - Powiedziałam jeszcze raz nagradzając Rudzielca, mocno spoconego na szyi, pod siodłem i na piersi. Rozstępowałam go w 15 minut, sprawdziłam jak się ma i gdy wszystko grało podjechałam pod stajnię.
Tam zeskoczyłam z grzbietu Hanowera, poklepałam zmęczonego rumaka i wchodzimy do chłodnego pomieszczenia o przyjemnym, rześkim powietrzu. Przed boksem rozsiodłałam ogra, na kantarze zaprowadziłam na myjkę, schłodziłam nogi, umyłam kopyta i wracamy do boksu. Wprowadziłam Runa do środka, zdjęłam kantar, obdarowałam marchewką i wyszłam, zamykając za sobą drzwiczki. Pozbierałam i odniosłam sprzęt, wsiadłam w samochód i poganiana pewnymi ważnymi sprawami pojechałam do WSR AA.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Noora
Dołączył: 28 Lip 2011
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:44, 02 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Podczs poprzedniej wizyty w Stajni Centralnej bardzo spodobał mi się Run, koń niecowycofny i nie do końc ufający człowiekowi, ale z pewnością z ogromnym potencjałem, który tylko czeka, aż się go uwolni. Nic dziwnego, że gdy tylko znalazłam chwilę czasu, postanowiłam zabrać go w teren. Co prawda nie wiedziałam, jak koń zachowuje się w takich sytuacjach, ale uznałam, że to dla niego dobry sprawdzian.
Po dotarciu do SC pierwsze kroki skierowałam do Runowego boksu, żeby "uprzedzić" go o moich planach. Ogier tak jak poprzednio, nie za bardzo miał ochotę, żeby do mnie podejść. Nie cofnął się w głąb boksu,raczej uznał mnie za niezbyt ciekawą osobę do współpracy. Mimo wszystko uznałam brak agresji za dobry znak. Wyciągnęłam dłoń z kostką cukru w jego stronę i poczekałam, aż sam po ni sięgnie. Gdy tak się stało, delikatnie pogłaskałam go po chrapach i przesunęłam rękę w stronę ganaszy.
Gdy uznam, ze koń mnie jako - tako zaakceptował, poszłam do siodlarni po czyścidełka i sprzęt.
Tym razem czyszczenie poszło nam w miarę sprawnie, nadal trochę grymasił przy kopytach, ale po dłuższej chwili udało mi się je wyczyścić.
Z ogłowiem podeszłam nieco delikatniej. Powoli przyłożyłam wędzidło do jego pyska i delikatnie wsunęłam palec, ale on, widać, miał inne plany, bo uniósł wysoko głowę i odszedł kilka kroków.
- Eeej, Run! - westchnęłam podchodząc do niego po raz kolejny - opuszczona stajnia opuszczoną stajnią, strach strachem, ale grymasić, o ty mi tutaj nie będziesz.
Przez chwilę pomyślałam o tym, aby jechać bez wędzidła, ale szybko ten pomysł odrzuciłam - nie wiedziałam, co mogłoby się stac z nieznnym mi i nerwowym koniem.
Powoli chwyciłam go za grzbiet nosa i podałam wędzidło. Tym razem udało mi się złożyć mu ogłowie, chociaż przy przypinaniu ogłowia znów machał głową.
Z wodzami przełożonymi przez ramię sięgnęłam po czaprak i siodło. Przy ich zakładaniu był jednak w mirę spokojny (przeżyłam tylko chwilę grozy, gdy schylając się po popręg, koń przesunął się do przodu.
Ostatecznie po dwudziestu minutach staliśmy już na ujeżdżalni, gdy po raz kolejny podciągnęłam popręg, wyregulowałam strzemiona i wskoczyłam na Runa.
Dałam mu sygnał dosiadem i dodałam delikatną łydkę. Ogier ruszył raczej ślimaczym tempem, docisnęłam więc mocniej łydkę i oddałam nieco wodzy.
Zrobiliśmy kilka okrążeń w stępie i ruszyliśmy w stronę bramy wyjazdowej z SC, którą ktoś uprzejmy nam przytrzymał, bym nie musiała zeskakiwać z konia.
Przez pierwsze kilka minut stępowaliśmy. Run szedł chętnie, ładnie reagował na wszystkie pomoce, ale na wszelki wypadek trzymałam go na kontakcie.
Gdy ze wszystkich stron otoczył nas, las postanowiłam zakłusowac. Początkowo dałam mu subtelne sygnały łydką, dosiadem i oddałam mu wodze, ale mimo to, ruszył żwawiej tylko kilka kroków. Odczekałam kilka sekund i ponowiłam sygnały z większą stanowczością. Tym razem ruszył kłusem, ale nierówno, gubiąc na początku rytm. Zaczęłam więc anglezować i skręciłam w prostopadłą dróżkę. Miałam ogromną ochotę jechać dalej malowniczą ścieżką, ale uznałam, że na początku lepiej jest trzymać się ustalonych szlaków.
Co jakiś czas musiałam dociskać łydkę, aby przyspieszyć jego, ciągle gasnący, krok. Wiedziałam już, że ciężko zdobyć zaufanie Runa, więc nie miałam mu tego za złe. Po kilku minutach jednak przeszłam do stępa, bo mijaliśmy jakieś pastwisko, na którym pasły się krowy. Może i przesadzałam, ale wolałam w tą niż w inną stronę.
Gdy skręciliśmy, ponownie ruszyliśmy kłusem, a gdy poczułam, że oboje jesteśmy wystarczająco rozgrzani - galopem. Usiadłam w siodle i rozkoszowałam się jego niezwykle płynnym ruchem. Galop z Runem był na prawdę przyjemny, ale pokonaliśmy w ten sposób może kilometr. Potem wjechaliśmy na węższą i mniej równą ścieżkę.
Miałam okazję przekonać jak hanower prezentuje się na pagórkowatym terenie. Co prawda nasze wzniesienia miały góra kilka metrów i nie były zbyt strome, ale to musiało wystarczyć. Z resztą, Run pokonywał je bardzo dobrze.
Wracając do stajni, zmniejszyłam kontakt i dałam mu trochę luzu. Nie był to jednak najszczęśliwszy pomysł - Run przestraszył się szeleszczącego w krzakach zająca i ruszył nerwowym kłuso - galopem. Szybko dałam mu sygnał dosiadem, aby zwolnił i jednocześnie skracałam wodze. Po kilkunastu metrach zrozumiał, o co mi chodzi i resztę drogi pokonaliśmy spokojnie.
W stajni rozsiodłałam go bez żadnych problemów. Nie był spocony, ale delikatnie natarłam go sianem, poczęstowałam kostką cukru i na pożgnanie podrapałam po ganaszach.
685 słów = 250 h = 20 pkt
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|