|
Stajnia Centralna Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:39, 06 Mar 2011 Temat postu: Treningi [Dama z Łasiczką] |
|
|
Miejsce na trenowanie z Damą.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Nie 12:52, 24 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Crunchy
Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:48, 22 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Koń: Dama z Łasiczką
Miejsce: Lonżownik
Cel: Lonża
Właściwie... weszłam do stajni z wielką chęcią pojeżdżenia na Apaczu, bo stęskniłam się za tym słodkim srokaczem, ale zobaczyłam że już jest zajęty. Później zdecydowałam się na Brumbiego. W drodze do siodlarni zatrzymałam się przy ślicznej Damie. Od razu zdecydowałam się na lekką lonżę.
Klacz jadła właśnie poranne sianko. Nie miała rozluźnionych mięśni, więc byłam prawie pewna, że nie była na padoku. Wyjęłam kawałek marchewki i podałam leciutko klaczy. Dama miała na sobie kantar, więc uznałam że nie będziemy tracić czasu na podchody w stylu "Kto pierwszy założy kantar Damie"!
Wsypałam do żłobu połowę marchewek i ruszyłam pędem po lonże. Wróciłam i weszłam do boksu. Poprowadziłam ją na lonżownik, ale nie miałam zamiaru jej czyścić. Była zbyt zdenerwowana. Kobyłka o dziwo nie wariowała, więc wzięłam ją na wybieg. Odpięłam lonżę, klacz stanęła niepewnie na środku wybiegu, więc pogoniłam ją dookoła. Łasica podbiegła kilka kroków, stanęła i zaczęła nerwowo machać głową. Zrozumiałam, w czym tkwi problem. Dama nie była od dawna lonżowana.
Zrozumiałam, że muszę ją nauczyć chodzenia po kole, więc przypięłam lonżę i zaczęłam chodzić z nią w kółko.
Po drugim czy trzecim okrążeniu klacz uspokoiła się i zaczęła swobodnie stępować. Powoli wydłużałam linkę, aż znalazłam się w środku koła. Klacz nie zauważyła tej zmiany i dalej grzecznie dreptała. Postanowiłam, że przyśpieszymy i popędziłam Łasicę. Klacz nie zareagowała, tylko przystanęła i spojrzała się na mnie z wyrzutem. Podeszłam trochę bliżej i spróbowałam jeszcze raz.
Tym razem Dama zrozumiała aluzję i zaczęła wolniutko kłusować. Nie zmuszałam jej dziś do niczego więcej. Po zakończonej rundce ślimaczego kłusa dałam jej trochę odsapnąć. Ze względu na dość słabe zdrowie klaczy lonża trwała ze 25 minut.
Gdy klacz wypoczęła, zabrałam ją z powrotem do boksu. Schłodziłam jej jeszcze na myjce nogi zimną wodą i wytarłam je szmatką. Ze względów chorobowych nakryłam klacz lekką derką i zostawiłam ją w boksie. Pogłaskałam ją jeszcze po chrapkach i sobie poszłam.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Crunchy dnia Śro 12:51, 18 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cuxa
Dołączył: 01 Wrz 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 0:41, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Szczerze powiedziawszy po stracie Hebe i przygarnięciu Barbossy nie odwiedzałam już Stajni Centralnej. Nie miałam ochoty, siły, chęci, zamiaru, motywacji.
Czegokolwiek.
Jednakże Haberia przywróciła mi energię, dała pewną radość w robieniu małych kroczków naprzód.
Postanowiłam spożytkować tą energię, przychodząc tutaj.
Uwagę zwróciła bardzo szlachetna klacz, o pięknym bukiecie i niezwykłej maści.
Od razu zwróciła moją uwagę.
-Hej, maleńka...-podeszłam powoli, spokojnie, przemawiając do niej cicho, z ukojeniem.
Nie chciałam jej spłoszyć, sprowokować. Jednak niewiele jej wystarczyło.
Kolejna z charakterkiem... choć... W tym przypadku złym doświadczeniem, jak sądzę.
Wystawiłam rękę, powoli przysuwając ją do chrap konia. Skuliła uszy i odwróciła się do mnie pupą.
Długo zajęło mi nakłanianie jej do przejścia, bym mogła wejść do boksu.
Klacz rzuciła się z zębami, jednak sprawnie udało mi się uniknąć spotkania trzeciego stopnia.
Z towarzyszącym szczękaniem, nałożyłam jej kantar (jakby to było takie łatwe!) i wyprowadziłam w boksu. Przywiązałam ją na dwa kantary na stanowisku, rozpoczynając czyszczenie.
Koń przestępował zadem, zastanawiając się, jak tu mnie sięgnąć tylnymi kopytami. Usilnie też próbowała mnie ugryźć, gdy czyściłam co bardziej natrętne zaklejki.
Wzięłam lonżę, bacik i chambon. Choć ostatnie, cóż. Zobaczymy, czy będę mieć okazję go użyć.
Zapięłam karabinczyk i wysłałam ją na koło. Klacz odwróciła się w moją stronę, tuląc uszy. Zadziałałam bacikiem.
Reakcja była natychmiastowa. Koń rzucił się na mnie z zębami. A przynajmniej starał się.
Cmoknęłam i zamknęłam mocniej konia w "pomocach", wysyłając do przodu.
Koń bryknął i ruszył do galopu, co chwila odwracając w moją stronę głowę. Na każdym kroku okazywała mi swoje niezadowolenie.
Powoli ją uspokajałam, by przeszła do stępa. Ale im wolniejszym tempem szła, tym ciężej było mi ją utrzymać na kole.
Po 2 minutach w miarę równego stępa poprosiłam ją o kłus. Wystrzeliła jak z torpedy, gnając niemalże na łeb, na szyję. Starałam się ją zwolnić, ale tak, by utrzymać zaangażowanie. Klacz zaczęła się oblizywać, machając nerwowo ogonem. Względne podporządkowanie. Choć nie tego oczekiwałam po zwykłej pracy na lonży...
Koń się po prostu bał. Bał się ludzi. Zaufać na nowo.
Smutne.
Pobawiłyśmy się z przejściami i ze zmianami tempa.
Z przejściami do niższych chodów zawsze był problem, bo koń się ociągał, zaś przejście do wyższych zawsze było błyskawiczne, aż zanadto.
Zmiany tempa o dziwo szły dobrze. Zwłaszcza w kłusie. Stęp był trudny, bo koń próbował zakłusowywać i reagował nerwowo, ale wystarczyła chwila cierpliwości i opłaciło się.
Zaś galop był zmorą. Koń gnał, gnał...i gnał. Nie potrafiła się opanować w tym chodzie.
Ale to nie praca na jeden dzień.
Ćwiczenia wykonałam na obie strony.
Koń przez te zaledwie 20 minut (przy minimalnej ilości galopu) i kompletny brak kondycji zdołał się spocić.
Występowałam ją w ręku, by mieć pewność, że się nie zastoi. Klacz próbowała podszczypywać, jednak bez poprzedniej energii.
Odstawiłam ją do boksu w derze, ładnie wyczyszczoną i oporządzoną po pracy.
To dobra dziewczynka.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cuxa dnia Sob 3:12, 14 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cuxa
Dołączył: 01 Wrz 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:37, 21 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Sprawozdanie z dni od 15 do 21 maja - lonżowanie, czyli powracanie do kondycji.
15 maja
Dama dalej przy czyszczeniu machała nerwowo ogonem i kłapała na mnie zębami. Bardzo niechętnie dawała nogi, często zwalając na mnie cały swój ciężar ciała.
Hardo nie dawałam za wygraną. Nie byłam jednak agresywna czy zaborcza - po prostu moja konsekwencja stanowiła pewien mur, który klacz namiętnie próbowała zburzyć.
Wzięłam klacz na lonżę z zamiarem użycia wypięcia - wypinaczy trójkątnych. Na początku oczywiście rozgrzałam ją bez patentu, na obie strony w stępie, kłusie oraz po dwa kółeczka w galopie.
Damę roznosiła energia. Kombinowała niesamowicie, jakby tu się wyplątać z tej pracy, jednakże nie pozostawiałam jej możliwości.
Zaczęłam skracać lonżę, przywołując ją do siebie. Klacz tuliła uszy, oblizując się przy tym.
Gdy przekładałam przez kółko od wędzidła wypinacz, szarpnęła się i zaczęła dębować.
-Whoaaa, Dama!-opuściłam ręce, próbując ją uspokoić głosem.
Klacz opadła na cztery nogi i zaczęła grzebać w ziemi. Pogłaskałam ją uspokajająco i kontynuowałam przerwaną czynność.
Wypięłam ją na początek delikatnie, nie chcąc jej narzucać przesadnego ustawienia. Wypchnęłam ją na koło.
Początkowo nie chciała zaakceptować wypięcia, rzucając głową lub zadzierając ją, a następnie chowając w szyi. Po mocniejszym wysłaniu zaczęła jednak powoli odnajdywać swoje miejsce i opuszczała głowę w dół. Duży problem miała z równoważeniem się w galopie na wypięciu, jednakże sama musiała sobie odnaleźć równowagę.
16 maja
Czyszczenie nie było i chyba nigdy nie będzie bajką. Klacz jednak zaczęła powoli się dostosowywać.
Na lonży pracowałyśmy dzisiaj nad przejściami na wypięciu - chciałam uzyskać maksymalne zaangażowanie.
Dama dalej z ociąganiem przechodziła do niższych chodów, jednakże widać było poprawę.
17 maja
Zarobiłam pierwszego kopa od bardzo długiego czasu. Czyściłam ją pod brzuchem, odwracając się pupą do jej tylnych nóg i dostałam strzał w miejsce zaraz pod kolanem, przez co momentalnie padłam na kolana, tłucząc sobie je niemiłosiernie.
Myślałam, że tam zejdę - kopnięcie sprawiło mi niemiłosierny ból.
Nie odpuściłam jednak klaczy dzisiejszego dnia, bo po nasmarowaniu żelem i owinięciem na szybko bandażem, pokulałam się na ujeżdżalnię.
Na lonży dałam jej nieco większy wycisk, niż trzeba było, skupiając się głównie na galopie.
Niech ma, cholera jedna.
Po lonży poprosiłam dziewczyny, by występowały ją w ręku i zapakowały w derę.
Ja odpadłam.
18 maja
Do stajni przyszłam o kulach. Nie popuściłam sobie przyjemnosci obcowania z rudą wredotą.
z większą ostrożnością ją wyczyściłam i poprosiłam o jedną z dziewczyn o wylonżowanie jej. Sama asystowałam na stołku.
Klacz nie trzymała odległości od lonżującego, odwracała się w stronę biednej dziewczyny i straszyła ją bryknięciami. Spuściła jednak przynajmniej trochę energii.
19 maja
Dzisiaj przeszłyśmy się w teren - ja o kulach, a obok mnie wariująca Dama, którą trafił jakiś strzał ADHD. Cholernie ciężko było mi ją utrzymać, dlatego zdecydowałam się na lonżowanie jej na ogłowiu i wędzidle.
W końcu dotarłyśmy do wcześniej obranego przeze mnie miejsca - było tu kilka wzgórków, które stanowiły bardzo ciekawy teren.
Wysłałam ją na koło, prowokując do wspinania się i schodzenia z pagórków. Powtarzałam to w każdym chodzie.
Było to dobre ćwiczenie na mięśnie grzbietu i zadu.
Sesje uznałam za udaną. W drodze powrotnej Dama była już o wiele bardziej potulna.
20 maja
Klacz wyszła z dziewczynką w teren, na spacer. Luźniejszy dzień.
21 maja
Z okazji apokalipsy klaczka miała dziś wolne - przeczyściłam jednak ją ładnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cuxa
Dołączył: 01 Wrz 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 7:51, 23 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
TRENING WYSTAWOWY
Po udanych lonżach postanowiłam, że dzisiaj jeszcze nie będę wsiadać, ale za to przeprowadzę jej trening typowo wystawowy. A raczej próby prowadzenia po trójkącie oraz ustawienie w stój.
Po uprzednim wypieszczeniu klaczy czyszczeniem, dodatkowo przystrzyżeniem szczotek pęcinowych, poprzerywaniu grzywy (ona ma taką gęstą!) i przygotowaniu jej do stopniowego zrobienia tzw. loczka, ubrałam jej ogłowie, dopięłam uwiąz z łańcuszkiem i powędrowałam na halę.
Ustawiłam tam trójkąt. Klacz początkowo patrzyła krzywo na ogrodzenie równoboku, jednakże nie pozostawiłam jej wiele czasu do namysłu. Dama zdenerwowała się, kwiknęła i strzeliła z zadu, gdy przechodziła obok ławek.
O dziwo te jej nic nie zrobiły. Kuliła uszy, podążając za mną. Po chwili opuściła głowę i rozluźniła się. Była inteligentnym koniem. Skoro ławka się nie rzuciła na nią przed chwilą, to na pewno nie zrobi tego później.
Szła aktywnie, czasem z "nudów" przygryzała moją bluzkę, raczej memłając ją i śliniąc niż robiąc mi fizyczną krzywdę.
Zaczęłam biec,klacz szarpnęła się, głowa wywindowała do góry, pierwsze kroki kłusa były sztywne, potem przeszła do mega skróconego galopu, nie wiedząc, co do końca ze sobą zrobić.O dziwo nie wpadała na mnie, nie pchała się, nie gnała przede mną, nie wlekła się za. Delikatnie szarpnęłam linką, klacz zdziwiona przeszła do kłusa.
-Tak jest, maleńka.-pochwaliłam ją, dalej biegnąc.
Wyrobię sobie kondychę jak ja pierniczę na tych wystawach.
Zachcichotałam, obserwując, jak klacz się rozluźnia i idzie równo, aktywnie, regularnie. Przeszłyśmy do stępa, a następnie do stój. Stanęłam na przeciwko niej. Klacz wyciągnęła głowę w moją stronę, wyciągając chrapy, jakby coś chciała.
Pogłaskałam ją po chwili i poćwiczyłyśmy jeszcze przejścia oraz postawę w stój.
Zadowolona z nader dobrego dnia klaczy, puściłam ją na padok.
Była o wiele weselszym koniem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cuxa dnia Nie 9:01, 05 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cuxa
Dołączył: 01 Wrz 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 9:14, 05 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Skrót z powrotu do pracy pod siodłem - 24.05 - 5.06
PRACA NAD WYGIĘCIEM, RÓWNOWAGĄ; LONŻOWANIE ORAZ ĆWICZENIA NA DRĄGACH I CAVALETTI, WYJAZDY W TEREN
Miałam zamiar zaczynać z nią jak z podjazdkiem, najpierw się przewieszając, a dopiero co potem wsiadając w przyspieszonym tempie. Nie miałam zamairu dać zrobić sobie znowu krzywdy!
24.05
Na lonży założyłyśmy jej siodło, po krótkim wylonżowaniu przewiesiłam się. Klacz bryknęła, ja zsunęłam się na równe nogi, obserwując, jak klacz zaczyna wariować w galopie. Uspokoiłyśmy ją i podjęłam kolejną próbę. Dama dalej była niezadowolona, jednakże po 3 kółkach nierównego, sztywnego stępa, zaczęła się w końcu odnajdywać. Po kolejnych kilku kółkach wsiadłam już normalnie, odpięłyśmy lonżę. Kontynuowałam jazdę w stępie, wyjeżdżając ją biodrami, zmuszając do aktywnego chodu. Robiłam przejścia do stój, głównie od dosiadu, starając się, by klacz "przyszła do ręki". Robiłam także zróżnicowane wolty, serpentyny, ósemki, przyzwyczajając ją do prowadzenia. Przejścia ją szybko rozluźniły i srokata opuściła ładnie głowę. Stęp na dziś wystarczył. Był dobrym początkiem.
25.05
Po wylonżowaniu wsiadłam na konia. Klacz oczywiście początkowo nie była zadowolona. Stępowałam ją długo, pamiętając, że dopiero co wraca do siodła i nie jest przyzwyczajona do niesienia takiego ciężaru jakim niejako ejst 50 kg + osprzęt.
Przy przejściu do kłusa koń strzelił z zadu i ruszył do galopu. Wystopowanie jej zajęło mi chwilę, a kłus oczywiście był z głową w górze, niedokraczający i sztywny. Przejścia i wygięcia były złotym środkiem, więc korzystałam z tego. Wkrótce koń w końcu odpuścił z głową i trzymał ją w dole.
W kłusie skupiałam się na tym, by szła równo, aktywnie i w równowadze. Zakończyłam jazdę po ok. 30 minutach.
26.05
Klacz nie miała spokoju. Wylonżowaliśmy ją na chambonie, by pomóc jej się rozluźnić i poszukać tego miejsca w dole. Dama szybko załapała o co chodzi, wyraźnie odstresowując się, rozciągając grzbiet, a przy tym wyraźnie nim pracując. Nie miała problemu z dokraczaniem czy zaangażowaniem zadu. Wyraźnie się uspokoiła od czasu, gdy pierwszy raz ją spotkałam... Hmmm, do czasu.
Wsiadłam na nią, jednak klacz nie roszczyła żadnych zażaleń czy sprzeciwów. Dziś chciałam popracować z nią na kołach, popracować nad wygięciem i równowagą, a przy tym dodać masę przejść. W każdej literce na ujeżdżalni robiłam przejście w dół, a na co drugiej robiłam woltę. Ćwiczenie to wymagało rozluźnienia i skupienia. Początkowo wcale nie było tak łatwo jakby się mogło wydawać i klacz denerwowała się. Potem jednak byłyśmy w stanie powtórzyć to ćwiczenie także i w kłusie. Dama pod koniec jazdy szła rozluźniona, jakby... szczęśliwa?
27.05
Mimo wczorajszego dobrego dnia nie zrezygnowałam z lonżowania. Dziś planowałam pierwsze galopy, więc musiałam być ostrożna. Rozgrzewkę wypełniłam pracą na kołach, zmianą ustawienia - jej ciało i potylica muszą być luźne. Dużo poświęciłam jeździe w dole. Poprosiłam ją o zagalopowanie na kole. Klacz wystrzeliła jak z procy. Nie zrobiłam przejścia w dół, dopóki Dama nie zwolniła. Zrobiłam jeszcze kilka przejść do galopu, by uzyskać w końcu spokojne, zrównoważone tempo już od początku. To samo na drugą stronę.
28.05
Kolejny dzień pod hasłem: praca nad galopem. Klacz po wylonżowaniu i rozgrzaniu znów była proszona o galop. Dalej pracowałyśmy na kole, nie chcąc jej prowokować do szybszego galopu. Klacz była w stanie się w miare rozluźnić na obie strony, szła w równowadze. A to najważniejsze!
29.05
Dziś jazda pod znakiem przejść. Zaczęłam już w stępie od przejść do stój, również podczas robienia wolt, serpentyn. Klacz musiała odnajdywać równowagę w każdej sytuacji. Bez tego nie ma dobrych przejść.
Zmieniałam też jej ustawienie, pracując nad luźnością potylicy - to również było mega ważne w przejściach. Klacz szybko zaakceptowała jazdę od "tyłu do przodu", więc w przejściach nie było buntu z kontaktem oraz zaangażowaniem. Przejścia w kłusie jak i stępie były miodne. Galop stanowił wyzwanie, któremu udało się podołać. Klacz na prostej nie rozpędzała się, reagowała poprawnie i szybko na pomoce.
Należy jej się wór marchwi!
30.05
Pracowałyśmy dziś na wygięciach - serpentyny, wolty, półwolty. Na długą ścianę wchodziłyśmy tylko i wyłącznie na chwilę, gdy obejmowała obwód koła. Klacz musiała szybko zmieniać ustawienie, równoważyć się na ciasnych łukach. Pracowałyśmy w ten sposób przez całą jazdę, w każdym chodzie. Efektem był rozluźniony, zwrotny, zaciekawiony koń.
31.05
Po standardowym wylonżowaniu konia, wsiadłam, zastanawiając się, co mam zrobić, by jutro koń mnie nie zabił. Postanowiłam pojeździć na drugim śladzie, czyli nie na ścianie, a kawałek od niej, by zobaczyć, jak idzie nam bycie prostej bez ogranicznika. Początkowo klacz uciekała, chcąc wrócić na ścianę lub kręciła się, wyraźnie sztywna i nieprosta. Po czasie udało nam się zachować prostość we wszystkich chodach oraz uzyskać rozluźnienie. Ćwiczenie to było niezwykle ważne i na pewno będzie przydatne w przyszłości.
1.06
Dziś dzień sądu, albowiem zdecydowałam się jechać dziś w teren. Dziewczyny wyśmiały mnie, część obiecała się za mnie pomodlić, część stwierdziła, że jestem szalona, ALE! Czas najwyższy!
Wybrałam nie za długą, ale też niezbyt krótką trasę - 7 km.
Klacz była zainteresowana, trochę nafukana na początku, zdecydowanie ELEKTRYCZNA i niezbyt spokojna, ale poprawna.
Początkowo wjechałyśmy do lasu, stępując nieco pod górkę. Gdy znalazłyśmy mniej pofalowane miejsce, poprosiłam ją o kłus. Wyjechałyśmy z lasu na polne dróżki. Wiatr wiał delikatnie, wprawiając w kołysanie żniwa. Mimo samotności, klacz była dzielna, nie rżała za stadem. Na polanie poprosiłam ją o galop. Klacz wyrwała się do przodu, błyskawicznie przecinając polanę i wgalopowując do lasu. Nie brykała ani wierzgała, po prostu przybrała zawrotne tempo. Zaczęłam powoli ją stopować, co klacz przyjęła niechętnie. Zwolniła, a my zaczęłyśmy wgalopowywać na delikatną górkę. Ponownie krajobraz zmienił się - byłyśmy na wzgórzach. Kłusem pokonałyśmy resztę malowniczej trasy. Rozstępowałam ją w domu. Była lekko spocona, ale wyraźnie podniecona i zadowolona. Ja również.
2.06
Po wczorajszym terenie klacz została dziś wyłącznie wylonżowana... Ale na cavaletti! Dama szanowała drągi...aż za nadto, unosząc nogi niewiarygodnie wysoko i dokładnie akcentując każdy krok.
3.06
Dzień wczorajszy był wstępem do pracy na drągach. Zaczęłyśmy już w stępie - na prostej oraz na kole. Zmienialiśmy jej odległości, by klacz odpowiednio skracała się oraz wyciągała. Największą zabawę mieliśmy w kłusie, ponieważ klacz była w stanie swobodnie pokonać cavaletti na galop(!) odpowiednio wydłużając wykrok. Ćwiczenie to sprawiało jej wyraźnie dużą frajdę.
W galopie początkowo ustawialiśmy jeden drąg, a następnie kilka na skok-wyskok, by potem stopniowo podwyższać drągi aż do wysokości ok. 40 cm na serię skok - wyskok.
Klacz wykonywała ćwiczenie chętnie i poprawnie, czekając na nowe wyzwania.
4.06
Tym razem wsiadł na nią Tomek, wybierając się na krótki, 10 km rajd. Klacz podobno nie przestraszyła się nawet wyskakującego spod jej nóg bażanta, była dzielna i wytrzymała
5.06
Ostatni dzień poświęciłam na przećwiczenie programu ujeżdżeniowego L-4. Klacz znała wszystkie elementy, więc była to wyłącznie formalność mająca sprawdzić jej przygotowanie. Tomek ją jeździł, a ja sprawdzałam wykonanie.
Dama miała świetną równowagę - odpowiednią nawet na o wiele wyższe konkursy, jednakże na nie nie miała jeszcze umiejętności.
Reagowała szybko, nie potrzebowała mocnych sygnałów. Reagowała "na szept". Stanowiła bardzo fajny obrazek.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cuxa dnia Pon 11:50, 08 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cuxa
Dołączył: 01 Wrz 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 2:42, 09 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Trening skokowy LL
Dziś postanowiłam troszkę poskakać z Damą. Ustawiliśmy jej parcour do 80 cm, który składał się z przeszkód:
5 cavaletti o wysokości 20 cm, okser 80x80cm, krzyżak 50 cm, stacjonata 70 cm, tripple-bar 80x90cm, okser 60x70cm.
Zaczęłam jednak od rozgrzewki. Stępowałam ją przez 5 minut wykonując przejścia do stój oraz wolty i wężyki wokół ujeżdżalni. Kolejne 5 minut poświęciłam na zmiany stęp-kłus, by potem kłusować w niskim ustawieniu po kołach. Po 15 minutach zaczęłam najeżdżać na cavaletti, uważając na regularność i tempo. Klacz uwielbiała zabawę na drągach, fajnie się na tym rozciągała i nie miała problemów z równowagą. Widocznie też ta praca poprawiała ją.
Po zmianach kierunku rozpoczęłam galopy. Skracałam i wydłużałam ją, zmieniając przy tym ustawienie góra - dół. Klacz musiała być kompletnie luźna na skokach.
Na pierwszą przeszkodę najechałam jednak kłusem - gdy mogłam, wolałam tak skakać niskie przeszkody - wymaga to większego zaangażowania od konia i jest niezłym ćwiczeniem na siłę. Po krótkim zawahaniu pokonałyśmy krzyżaka, a po przeszkodzie klacz przeszła do galopu, zachęcana moimi łydkami. Z uśmiechem zauważyłam, że zareagowała na mój ciężar ciała i wylądowała na dobrą nogę.
Po przejechaniu prostej przeszłam do kłusa i zmieniłam kierunek, by najechać na przeszkodę od drugiej strony. Dama pokonywała przeszkodę pewniej. Zrobiłyśmy małe ćwiczenie na niej - najeżdżałam lekkim ukosem na krzyżaka, następnie zmieniałam kierunek i to samo na drugą stronę. Jeździłyśmy ósemeczkę. Półarabka chętnie wykonywała moje prośby, była zainteresowana, delikatnie rozochocona, ale pełna pozytywnej energii.
c.d.n.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:22, 02 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Postanowiłam ruszyć trochę Damkę. Niestety nie miałam na nią zbyt wiele czasu, więc zaplanowałam jedynie jakąś lekką pracę na drągach i tyle. Pintarabianka stała w boksie, kuląc się na przechodniów. Przytargałam jej sprzęt, wyciągnęłam ją z boksu, wyczyściłam i osiodłałam w tempie błyskawicznym. Łasicowata była tak zaskoczona, że zdołała wydusić z siebie jedynie parę szczurków i tupnięć. Poklepałam ją i wpierw postanowiłam przeganiać na lonży. Jednakowóż chciałam jeszcze żyć.
Poszłyśmy na lonżownik. Puściłam łaciatą po dużym kole stępem na 5 minut. Potem zatrzymałam, podciągnęłam popręg na co zareagowała chęcią udziabania i wyraźnym fochem. Jakoś się tym nie przejęłam. Zmieniłam jej stronę i zacmokałam. Ruszyła stępem, na kolejne cmoknięcie zakłusowała. Szła lekko, ale szybko, stawiając duże kroki. Była nabuzowana i zła, istna tykająca bomba. Pozwoliłam jej wyciągać te szkity ile mogła, zmieniłam jej kierunek po jakimś czasie. Gdy się rozkłusowała zacmokałam na galop. Ruszyła chodem szybkim, ale o dziwo bez bryków. Te pojawiły się po paru okrążeniach. Jakieś baranki, podrzucanie zadem etc. W sumie nie było tak źle. Polatała trochę w prawo, trochę w lewo, porobiła parę zagalopowań i wystarczy. Poprosiłam ją, by doń podeszła. Pogładziłam jej smukłą główkę, odpięłam lonżę, rozplątałam wodze i idziemy na halę. Czułam, że klacz się uspokoiła, rozluźniła, spuściła trochę energii. Na hali zdjęłam jej derkę i po podciągnięciu popręgu lekko władowałam się na jej grzbiet.
Ruszyłyśmy stępem. Dużo kół, serpentyn, zmian kierunków i przejść. Delikatnie bawiłam się wędzidłem jednocześnie łydkami napychając klaczuchę na kontakt. Dało to świetny efekt. Damka żując wędzidło zeszła z łepetynką na dół i w optymalny sposób oparła się na nim przyjmując fajny, przyjemny kontakt. Większe problemy sprawiała jej jazda w prawo, ale udało nam się to wszystko porozjeżdżać.
Sprawdziłam popręg i ruszyłam kłusem. Dama miała chód wygodny, ale wciąż szybki. Ubrałam się w cierpliwość i kręciłam z nią jak najwięcej kół, serpentyn, robiłam bardzo dużo przejść i zmian kierunków. Z czasem Łasicowata wyciszyła się, uspokoiła, rozluźniła i ładnie oparła na wędzidle. Wykonałam jakieś żucie z ręki, sporo zatrzymań, bo był z nimi problemy i w końcu zaczęłam drągi. Najpierw najechałam na 5 belek ustawionych na kłus roboczy. Spokojnie nakierowałam na nie klacz i zamykając w pomocach dopilnowałam, by przeszła przez nie w miarę płynnie i spokojnie. Nie było to łatwe, ale już za drugim podejściem poszło dużo lepiej. Damka nogi podnosiła wysoko, nie pukała drągów. Wpierw było jej lekko ciasnawo, ale dostosowała się i wszystko było w jak najlepszym porządku. Włączyłam w pracę przejścia przed i po drążkach. Najpierw do stępa, potem też do stój. Klacz z początku walczyła ze mną, machała łbem i wyrywała się, ale po jakimś czasie zauważyła, że nie odpuszczam i z niechęcią zrezygnowała z walki. Chwaliłam każdy jej krok ku posłuszeństwu i współpracy, uważam, że nagradzanie to najlepsza metoda przekonywania koni do swoich racji. Postanowiłam pojeździć też inne kombinacje drągów. Nastawiłam się na drągi po okręgu. Trzeba było się trochę napracować, bo utrzymywanie wygięcia w połączeniu z podnoszeniem nóg i dopasowywaniem wyroku to wcale nie taka prosta rzecz. Mimo to dałyśmy radę, a w międzyczasie stajenny poszerzył poprzednie drągi tak, żebyśmy musiały pokonywać je w wydłużonym kłusie. Tak też zrobiłyśmy. Powydłużałam trochę wykrok klaczy na ścianach, potem to samo robiłam nad drągami. Pierwsze kroki były średnie, ale potem? Miodzio Dama należy do koni bardzo spostrzegawczych i inteligentnych, nie trzeba jej było długo powtarzać. Potem stajenny ustawił nam cavaletti. Najechałam na nie spokojnym, równym kłusem. Łasicowata ładnie podnosiła nogi i pracowała grzbietem trzymając nos w dole, z szyją lekko wyciągniętą. Poklepałam ją i najechałam z drugiej strony. Również bardzo fajnie. No to jeszcze parę razy i wystarczy.
Przeszłam do stępa na 2 minuty, po czym ruszyłam kłusem, w narożniku zagalopowałam. Dama skuliła uszy i wypruła do przodu, ale natychmiast ściągnęłam ją na koło i zaczęłyśmy zwalniać. Gdy pintarabianka się uspokoiła, wyrównała tempo i wykrok pobawiłam się nieco wędzidłem i już główka ustawiona. Poklepałam ją i do kłusa, zmiana kierunku. Zagalopowanie, chwila na kole, odpuszczenie z łepetynką i przechodzę do półsiadu. Pojeździłam chwilę w półsiadzie po kole, potem po śladzie i w końcu zrobiłam parę okrążeń mocniejszym galopem. Zmieniłam kierunek i to samo w drugą stronę. W końcu miałam konia rozgalopowanego, grzecznego i (chyba) zrównoważonego. Nakierowałam ją na drągi, które przedtem posłużyły Songowi. Hop-2 fule-hop-2 fule-hop. Gładko, chociaż czułam jak łaciata chce wypruć do przodu. Najechałam jeszcze parę razy. Z czasem chęć klaczki do dodania przy drągach zmalała tak, że nawet po zmienieniu strony nie miała zbytniego parcia do przodu. Wtedy postanowiłam pojechać rozszerzone na jedną fulę drągi, które uprzednio służyły za te kłusowe. Najechałam spokojnie, równo i tak samo wyjechałam. Taka kombinacja nie sprawiała Damce żadnych problemów. Poklepałam ją i jeszcze raz. Płynnie przegalopowane, bez pukania, z równą fulą i koniem spokojnym, skupionym na jeźdźcu. Zmieniłam kierunek i z drugiej nogi. Również bez problemów, więc najechałam na cavaletti w rozstawie na 2 fule. Przytrzymałam niezwykle rozochoconą kobyłkę i najspokojniej jak o możliwe przejechałam 3 koziołki. Przed kolejnym podejściem uspokoiłam Łasicowatą na wolcie i najechałam. Fajny, spokojny galop, ładnie poprzejeżdżane koziołki i potem też pełna kontrola. Pochwaliłam klaczkę, która okazała się już dość mocno spocona. Zmieniłam kierunek i nogę przez kłus i z drugiej strony. Spokojny, równy galop, płynne przejeżdżanie podwyższonych drągów i potem do kłusa, zatrzymanie. Pochwała, ruszenie kłusem, zagalopowanie. Jedziemy cavaletti i znów zatrzymanie przez kłus. Pochwała, kończymy.
Dama była wyraźnie zmęczona, więc odpuściłam jej jakieś porządne przegalopowanie, pokłusowałam i postępowałam na luźnej wodzy, następnie wróciłyśmy do stajni.
Tam rozsiodłałam i wytarłam pintarabiankę, zlałam jej nogi, umyłam i wysmarowałam kopyta, następnie ją samą wymasowałam, wyklepałam i odstawiłam do boksu. Odniosłam sprzęt i wychodząc ze stajni zmieniłam jej derkę oraz wrzuciłam do żłobu parę marchewek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 13:15, 30 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Postanowiłam zaszaleć i pojechać na Damce w teren. Samotny, bo reszta dziewczyn była zajęta. Pintarabiankę zastałam w swoim boksie. Stała z tyłu, brudna i naburmuszona. Zacmokałam i wstawiłam w jej kierunku rękę. Zastrzygła uszami, zbliżyła się i zaczęła wylizywać moją dłoń. Uśmiechnęłam się i podarowałam klaczy kawałek marchwi. Dama zachęcona podeszła do drzwiczek i zaczęła domagać się kolejnych pyszności.
-Jeszcze nie, najpierw się rozruszamy - Powiedziałam i poklepałam Łasicowatą po szyi, po czym poleciałam do siodlarni. Chwyciłam siodło wszechstronne, futerko i żółty czaprak, ogłowie z wytokiem oraz komplet ochraniaczy. Wszystko to przytargałam pod boks pintarabianki i poukładałam tak, by móc ją szybko wyszykować. Samą kobyłkę wyprowadziłam na korytarz, uwiązałam i dokładnie wyszorowałam, ćwicząc przy okazji refleks i uniki od jej latających zębów i kopyt. W końcu jednak Dama wyglądała jak porządny koń i była gotowa do siodłania. Szybko odziałam ją w ochraniacze, na co zareagowała przyzwoicie, bez scenek. Kolejnym krokiem było założenie kolejno czapraka, futerka i siodła na jej grzbiet. Zwieńczyłam dzieło założeniem ogłowia i zapięciem popręgu, który przełożyła przez ucho wytoku. Tak gotowego konia wyprowadziłam na dwór i podciągamy popręg. Oczywiście szczur, bo tego panna Łasicowata nie lubi, potem już spokój. Opuściłam i ustawiłam sobie strzemiona, następnie lekko wskoczyłam w siodło. Chwila stania na ogarnięcie się i ruszamy.
Stępem na długiej wodzy skierowałyśmy się ku bramie SC. Dama postawiła uszęta i zaczęła iść żywszym krokiem. Dzisiejsza trasa była dość męcząca dla konia bez kondycji, ale niewiele było w niej galopu. Dużo stępa, trochę kłusa i z 4-5 odcinków na galop w tym jeden z malutkim skokiem. Teren wybrałam nieco górzysty i zalesiony z paroma polanami po drodze, ale przejezdny. Kawałek niestety trzeba było przejechać przy ulicy. Na szczęście o tej porze samochody były tu rzadko widywane. Dama rozglądała się na boki, idąc energicznym krokiem, czasem kierując uszy w moją stronę. Po 100 metrach odbiłyśmy w prawo, na szeroką ale zaśnieżoną drogę. Widać było ślady opon, do tego przez ostatnio obecny u nas mróz były one pokryte śliskim lodem. W najmniej oblodzonym odcinku szybko wjechałam z srokatą na środek drogi. Był tam największy śnieg, przynajmniej chwilowo. Droga szła lekkimi zawijasami między lekko zakrzaczonymi stronami lasu. Dzień był ładny, słoneczny, a Damie chyba przeszedł nastrój na fochy. Była lekko pobudzona, bardzo zainteresowana otoczeniem, ale dalej zważająca na mnie.
Nasza droga rozwidliła się i zaczęła iść lekko w górę. My odbiłyśmy dalej w prawo, zaczynając brnąć w śniegu. Dama obniżyła lekko głowę i zaczęła pracować swoimi mięśniami. Ja przeszłam do półsiadu, by pomóc jej, bo właśnie zaczął się wjazd na sporą górkę. Droga nie pięła się prosto na szczyt, a owijała całą górę dość luźną spiralą. Były odcinki mniej i bardziej strome, proste, zawiłe, bez śniegu i z dużymi jego zaspami. Łasicowata dzielnie brnęła pod górę, zatrzymując się co jakiś czas i rozglądając. Pozwalałam jej na to, miała prawo nie tylko do odpoczynku ale i rozejrzenia się po okolicy. W końcu dotarłyśmy na szczyt. Był dość gęsto zalesiony, ale znajdowała się tam też otwarta przestrzeń, z której widać było ogrom terenu zarówno SC jak i jej okolic. Pozwoliłam pintarabiance odpocząć parę minut, sprawdziłam popręg i ruszamy dalej.
Skróciłam wodze i po całkiem równej już drodze zakłusowałam. Klacz ruszyła od razu, ale spokojnie, bez gnania. Kłus był optymalny, nie za wolny, nie za szybki. Anglezując trzymałam jednocześnie delikatny kontakt z pyskiem Damki. Klacz sama w sobie szła z głową raczej w górze, czasem rozglądając się na boki, a czasem otoczenie zdawało się ją nudzić, co pokazywała nagłym ustawianiem się, skupianiem na mnie. Droga była słabo ośnieżona, ale już po chwili trafiłyśmy na nieco węższą, przysypaną na wysokość 1/2 nadpęcia ścieżkę, bo nasza główna odbiegała w lewo, na dół.
Z resztą i tu zaczął się teren odrobinkę idący ku podstawie górki. Nie przerywając kłusa jechałyśmy sobie spokojnie przez niezwykle cichy o tej porze roku las. Łasicowata obniżyła łeb i zwolniła kroku, bo pojawił się bardziej stromy, ale dalej dobry na kłus zjazd. Odchyliłam się nieco do tyłu i zjeżdżamy. Potem lekka górka (dosłownie na trzy kroki) i kolejny lekki zjazd, po czym naprawę stromy, mocno ośnieżony zjazd. Przeszłam do stępa i powolutku, spokojnie zsuwamy się, kroczek po kroczku na dół, do ładnej, prostej drogi. W sam raz na galop. Puściłam wodze, by Dama mogła patrzeć, jak idzie i jakoś zjechałyśmy w jednym kawałku. Poklepałam ją i chwila odpoczynku w stój. Na łaciatym futrze klaczy pojawiły się już śladowe ilości potu.
Po chwili odpoczynku ruszyłyśmy kłusem, następnie galopem. Dama przyjęła dość szybkie tempo, pozostawała jednak pod kontrolą. Po paru fulach zwolniła tempo i spokojnie galopowałyśmy po ścieżce, która teraz zaczęła iść leciutko w dół. Potem znalazłyśmy się już u podstawy naszej góry i odjeżdżałyśmy w dal.
Zwolniłam do kłusa, a po paru metrach do stępa. Odbiłam tym razem w lewo i przez głęboki śnieg przedzierałyśmy się do kolejnej, niższej już górki. Czułam, jak Dama pracuje wszystkimi swoimi mięśniami. Przed rozpoczęciem wjazdu na szczyt odpoczęłyśmy z 5 minut w stój, podziwiając piękny, zimowy krajobraz. Poklepałam rozchmurzoną i wybieganą już klacz, po czym zaczęłyśmy się piąć po niewielkim skosie na górę. Połowę pokonałyśmy stępem, potem mogłyśmy już kłusować. Łasicowata szła dużo spokojniej, ale nie wlekąc się. Po 5 minutach ukazała się prosta droga na galop i przewalone drzewko, które razem z ogromną czapą śniegu mierzyło z 65 cm. Lekki sygnał łydkami i chętne ruszenie do przodu. Równy galop do przeszkody i ładny skok. Po nim ze trzy fule i do kłusa, do stępa.
Kolejny zjazd. Tym razem bardziej kręty, równie stromy i mocno obsypany śniegiem. Spokojnie zaczęłyśmy kierować się w dół. Dama nabierała wprawy i całkiem szybko, bez problemów pokonała przeciwność. Stępem wyjechałyśmy na szeroką, wyjeżdżoną samochodami drogę, w której koleinach utworzyły się miniaturowe lodowiska. Jechałyśmy z Damą środkiem, który był nienaruszony. Trochę stępa i kłus. Spokojnie jedziemy sobie, a tu sarna! Łaciatą wryło w ziemię, na szczęście nic więcej. Popatrzyła jeszcze chwilę w ślad za czmychającym stworzeniem, po czym spojrzała na mnie i próbowała złapać za buta. Zaśmiałam się i kłus. No i kolejny odcinek na galop. Tym razem możemy pogrzać do przodu.
Wyraźny sygnał, półsiad i ruszamy z kopyta! Na początku coś Damie nie chciało się biec, ale pod koniec obudziła się i ostatnie fule były naprawdę szalone. Niestety czas zwalniać i odbijać w lewo. Powoli zawracałyśmy ku stajni.
Kłusem dojechałyśmy do głównej drogi, przecięłyśmy ją w stępie i jedziemy po kamienistej, śliskawej drodze. Wodze były luźne, a Łasicowata jako mądry koń z łebkiem w dole patrzyła pod nogi, które czasem jej się rozjeżdżały. Starałam się jednak prowadzić ją po tych mniej śliskich kawałkach, ale momentami nie było to możliwe. Odbijamy w prawo, wdrapanie się na mini-podest i za chwilę będzie ostatni odcinek na galop. Łąka, zazwyczaj trawiasta, teraz mocno zasypana była miejscem, do którego zawsze mnie ciągnęło. Idealna na dzikie galopy, cwały i wyścigi, praktycznie o każdej porze roku. Jeszcze trochę stępa, odjechanie lekko w głąb łąki i ruszamy!
Ze stępa przeszłyśmy w dziki galop. Łaciata obudziła się i naprawdę grzała do przodu. Popuściłam jej trochę wodzy i podsyciłam do jeszcze szybszego tempa. Tętent kopyt był już tak szybki, że nie byłam w stanie ocenić jakim chodem jadę. Stawiałam na bardzo szybki galop, ale kawałek na pewno przebyłyśmy w cwale, tego jestem pewna. Zaczęłyśmy zwalniać i zjechałyśmy na drogę, która biegła równolegle. Tu spokojny galop przez pewien czas i do kłusa.
Kłusem jechałyśmy jakieś 5 minut i do stępa. Byłyśmy już blisko SC. Niestety droga była tak rozkopana, że trzeba było jakoś dostać się na łąkę idącą obok. A do tego trzeba było pokonać rów. No to podchodzimy, hop i za nami. Pochwaliłam pintarabiankę i już stępem (nieco wymuszonym, bo Dama by dalej pogalopowała) omijamy co trzeba, następnie wracamy na ścieżkę i powoli zbliżamy się do Stajni Centralnej. Wszystko grało, a tu nagle kobyła sruuu przed siebie i w bok. Po chwili jednak stanęła i spojrzała do tyłu. Zrobiłam to samo. Sarny.
-Oj Dama, Dama - Zaśmiałam się gładząc uspokajająco gładząc klacz po szyi. Ruszyłyśmy stępem i już bez przygód dojechałyśmy do głównej drogi, a potem SC.
Wjechałyśmy do stajni. Zatrzymałyśmy się przed boksem i tam zsiadłam. Zobaczyłam, że Łasicowata jest praktycznie calutka mokra. Ale nie wyglądała na wyczerpaną do granic możliwości. Szybko rozsiodłałam ją, przykryłam derką polarową i zaprowadziłam na myjkę. Tam schłodziłam i umyłam jej nogi, po czym marsz do boksu. Łaciata dostała obiecaną marchewkę, do tego jabłko i dużo pieszczot. Wymasowałam ją, by nie miała zbyt dużych zakwasów i zmieniłam wilgotną już polarówkę na kolejną. Posprzątałam po sobie, dałam klaczy obiad i w końcu zmieniłam derkę na zimową. Wszystko co miałam do zrobienia wykonałam, więc zebrałam się i po pożegnaniu z wszystkimi końmi ruszyłam do domu. Teren trwał ok. 1,5 jak nie 2 h, ale Damce dobrze to zrobiło.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joanne
Stały bywalec
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 13:24, 02 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Przyjechałam do SC by popracować z Damką ujeżdżeniowo. Pintarabianka dobrze się sprawowała, chciałam spróbować przejechać sobie program L-3 i zobaczyć, czy nadajemy się na zawodzisze. Gdy przyszłam obładowana całym potrzebnym mi dziś sprzętem kobyłka stała jak zwykle w kącie boksu, naburmuszona i zła.
-Hej złośnico - Powiedziałam kładąc wszystko (uwaga nowość) bezładnie na ziemi. Łaciata zastrzygła uszami, a gdy skojarzyła, kim jestem podeszła bliżej i uważnie, z uszami wciąż przyciśniętymi do potylicy obwąchała moją dłoń. Lody zostały przełamane,koń mnie poznał i pozwolił bez kłopotów wejść do boksu, założyć sobie kantar i wyprowadzić, robiąc przy tym wszystkim jedynie jednego, małego szczurka "bo tasiemki na łbie są fe". Obróciłam klacz, uwiązałam i rozebrałam z derki. Była cała umorusana, więc bez chwili wahania złapałam szczotkę ryżową w jedną, szczotkę włosianą w drugą dłoń i zabrałam się za doprowadzanie pintarabianki do ładu.
soon.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Nie 12:49, 05 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
BigLove
Dołączył: 03 Lut 2012
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:47, 21 Lut 2012 Temat postu: Dajemy natural!!!! |
|
|
Natural 21.01.12
Więc gdzieś rano, ok. 9:00 przyjechałam do SC. Nie miałam żadnych szczególnych planów, ot takie połażenie po stajni. Obeszłam wszelkie miejsca, a po kilku rundkach podreptałam do stajni. Wymiziałam konie, i wślizgnęłam się do Łasicy. Klacz stała sobie tyłem i pomrukiwała. Nie jak kot, bardziej jak rozzłoszczony Miś Puchatek. Cmoknęłam na nią i wyszłam. Wzięłam z siodlarni kantarek i linkę, a póżniej znaleziony carrot stick. Obładowana wróciłam do damy.
- Chimero, choć żesz tutaj, nie mam zamiaru się z tobą użerać przez lata! - wymamrotałam pod nosem i popukałam stickiem w boks. Kwik. Kuźew no! Ukucnęłam, tak by mnie nie widziała i popukałam jeszcze raz. Kobyłka wyraźnie zaprotestowała,ale odwróciła się rozglądając za niewidzialnym dręczycielem. Wystawiła pyszczek, ale chyba wzięłam oddech, bo mnie zauważyła. Obrażona fuknęła i poszła w kąt.
- Moja droga, bez takich. - powiedziałam i otworzyłam drzwi. Wcisnęłam jej cudem kantar i przypięłam linkę.
CDN jak mi przejdzie migrena
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sadako
Dołączył: 05 Kwi 2012
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:09, 06 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Koło 10:00 przybyłam do SC, aby spróbować potrenować Damę. Byłam nastawiona na porażkę, ale warto spróbować. Moim celem było porządne wylonżowanie klaczy i nie dać się pogryźć ani kopnąć. Podeszłam do boksu Łasicowatej. Już z daleka słyszałam niecierpliwe rżenie i stukanie kopytami o drzwi boksu. Na powitanie dostała ode mnie marchewkę. Miała już założony kantar.
- Chociaż tyle - powiedziałam do siebie i zapięłam uwiąz.
Przy wychodzeniu z boksu trochę się poszarpała, ale wreszcie wyszła. Nie była strasznie brudna, więc wystarczyło tylko przejechać kilka razy szczotkami. Podała mi bez problemu wszystkie kopyta. Grzywa i ogon dawno były nieczesane, dlatego to ja postanowiłam to zrobić. Szybko poszło, ponieważ nie była bardzo zdenerwowana i trochę mnie znała. Wyprowadziłam ją na wybieg. Zabrałam ze sobą bacik, chociaż zbytnio nie chciałam go używać. Na razie wypuściłam ją na wolno, żeby pobiegała sobie w kółku. Czasami tylko głosem sygnalizowałam zmianę biegu albo kierunku. po 15 minutach biegania zapięłam lonżę, żeby mogła pobiegać po idealnym kole. Nie obyło się bez próby ugryzienia i szarpaniny. Po długiej walce, kto jest panem, udało się. Spokojnym stępem chodziliśmy około pięciu minut. Bezproblemowo przechodziła do kłusa i galopu.
- Skoro tak dobrze chodzisz... Może dasz na siebie wsiąść? - powiedziałam do Damki.
To byłoby samobójstwo, na oklep na nieokiełznanej klaczy. Jednak ja wiedziałam, że w środku jest kochana. Odpięłam lonżę i zdjęłam pas do lonżowania. Pierwsza próba wsiadania; nieudana. Łasiczka zbyt się szarpała. Chciała mnie ugryźć, a potem w ruch poszło tylne kopyto. Próbuję jeszcze raz. Tak, tak, tak! Siedziałam na niej i to bez siodła. Od razu ruszyła kłusem. Z ledwością się utrzymałam. Wyjechałyśmy na padok. Bałam się na niej galopować. Kto wie, co wykombinuje nieprzewidywalna klacz? Ale nie udało się. Po chwili już galopowała. Nie wiedziałam za bardzo co robić i ja się utrzymać. Złapałam się szyi, a ona zaczęła miotać łbem. Zwolniła do kłusa, a następnie do stępa. Po półgodzinnej jeździe na oklep założyłam jej derkę, zaczepiłam uwiąz. Poszłyśmy do boksu. W podziękowaniu za jazdę i niezwalenie mnie otrzymała marchewkę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sadako dnia Pią 14:12, 06 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|